Chcesz otrzymywać najnowsze wiadomości
Wydarzenia
Nie robię tego co jest bez sensu

Z EDWARDEM BĄKIEM, właścicielem firmy EDBAK Sp. z o.o. z Piotrowic k. Lublina, nominowanym do Nagrody Prestiżu RENOMA ROKU 2014 w kategorii FIRMA rozmawia Jerzy Byra

Kapituła Nagrody Prestiżu nominowała firmę EDBAK Sp. z o.o. do nagrody RENOMA ROKU 2014, za wyróżniającą się jakość zarządzania, produkcji i usług, zatrudniania i wychowywania wartościowej kadry, zaangażowania inwestycyjnego i dużego stopnia innowacyjności oraz społecznej i środowiskowej akceptacji. W szczególności: przez wykorzystywanie dostępnego kapitału i wiedzy w aktywne angażowanie się w działalność edukacyjną oraz wspieranie i rozwój społeczności lokalnych. Ponadto Kapituła w klasyfikacji wzięła pod uwagę: zachowanie etyczne, rozpoznawalność firmy na rynku, rozwijanie zaufania i wiarygodności z aktualnymi partnerami oraz wprowadzanie na rynek nowatorskich rozwiązań, usług i produktów mogących wpływać pozytywnie na budowanie pozycji firmy wobec konkurencji.

JERZY BYRA
Panie Prezesie, trudno było Pana znaleźć. Pytając po drodze o Piotrowice, bo pobłądziłem, dwukrotnie odpowiedziano mi, że nie znają takiej miejscowości. A to zaledwie 22 km od Lublina.


EDWARD BĄK
To mała miejscowość, nieco ponad 1000 mieszkańców. Pewnie dlatego nie wykazuje sobą większego zainteresowania. Chociaż szkoda, bo ma ciekawą historię. Pierwsze wzmianki o Piotrowicach pochodzą z 1409 roku. Piotrowice mają również swoją atrakcję turystyczną – zespół parkowo-pałacowy z dworkiem poety Kajetana Koźmiana.

To ciekawe, ale zostawmy atrakcje turystyczne. Przyjechałem sprawdzić, czy rekomendacja Pańskiego przedsiębiorstwa EDBAK do Nagrody Prestiżu RENOMA ROKU w kategorii Firma, przez marszałka województwa lubelskiego, ma oparcie w faktach.
    Proponuję rozpocząć sprawdzanie od obejrzenia przedsiębiorstwa.

Z satysfakcją stwierdzam, że te Pańskie  prawie kilka tys. m kw. niezwykle zadbanej powierzchni produkcyjnej oraz estetycznie i nowocześnie urządzonej powierzchni biurowej i socjalnej zrobiło na mnie duże wrażenie.  
    Proszę pana, wszystko co tu robimy jest dla nas, właścicieli i całej załogi, treścią życia – zaspokajania podstawowych potrzeb życiowych i zawodowych. To też sprawia, że w naszym działaniu jesteśmy jeszcze bardziej zdeterminowani do bycia innowacyjnymi i wiarygodnymi dla naszych klientów i partnerów.




Na zdjęciach: z lewej - odbudowany z ruin, nowowcześnie i estetycznie wyposażony budynek administracyjny-biurowy z zapleczem socjalnym; z prawej - jedna z odbudowanych hal produkcyjnych. Fot. Edbak

Powiedział Pan – dla nas właścicieli. Poza Panem są w firmie jeszcze inni udziałowcy?

    Sami swoi, bo to firma rodzinna. Ja, żona Maria i syn Grzegorz.

Pomówmy, jak to się zaczęło. Firma istnieje od 23 lat, czyli prawie od początku transformacji ustrojowej. Co zadecydowało o decyzji jej uruchomienia.  
    Padał uprzedni system gospodarczy, padały firmy państwowe i trzeba było coś robić. W nowych realiach gospodarki wolnorynkowej, nie wszyscy gotowi byli mentalnie do zmian, podejmowania ryzyka i samemu decydowania o swoim zawodowym losie. Tym bardziej, że ludzie pracując przez tyle lat w przedsiębiorstwach państwowych, w realiach gospodarki centralnie kierowanej, nie musieli tego robić.  Ja te zmiany postrzegałem jako szansę i zapragnąłem stworzyć własne przedsiębiorstwo.

Gdzie Pan pracował i czym się zajmował przed transformacją systemową?
    Pracowałem w Państwowym Ośrodku Maszynowym (POM) Piotrowice, gdzie byłem głównym technologiem.

Od transformacji minęło 25 lat. Czyżby przez te prawie trzy lata, do roku 1992, do uruchomienia firmy też Pan dojrzewał mentalnie.
    Byłem zdecydowany od razu. W burzliwym  okresie „Solidarności” byłem w zakładzie nawet jej wiceprzewodniczącym. Zamieszanie, które przy tej okazji obserwowałem wystarczyło, by jak najszybciej się usamodzielnić. Więc na działce, którą tutaj miałem w Piotrowicach, uruchomiłem mały warsztat z myślą o kooperacji z Ursusem, dla którego w POM-ie wykonywaliśmy części na montaż. Wziąłem pierwszy kredyt. Jednocześnie  otworzyła się możliwość wyjazdu za granicę, więc wyjechałem, do USA. Cel był bardzo pragmatyczny – zarobić pieniądze na rozwój własnej firmy. Jednakże z perspektywy czasu mogę również powiedzieć, że dla mnie była to również szkoła życia w realiach wolnego rynku. Zobaczyłem jak wygląda organizacja przedsiębiorstw produkcyjnych w gospodarce rynkowej na bardzo konkurencyjnym rynku, jakie czynniki wpływają na ich elastyczność i sukces oraz dzięki czemu osiągają dynamikę i przewagę konkurencyjną.  

Czyli warto było wyjechać.
    Nawet bardzo. To była dobra szkoła organizacji i zarządzania. Tylko, że po przyjeździe okazało się, że z planowanej kooperacji nici, bo Ursus już dogorywał.  Mimo wszystko, w 1992 roku, za zarobione w Stanach pieniądze kupiłem nową tokarkę, dodatkowo dwie używane i spawarkę oraz Żuka do transportu. To był mój cały kapitał początkowy i możliwości produkcyjne.

Których nie miał Pan do czego wykorzystać.
    Życie nie znosi próżni. Zaczęły rozwijać się różne branże, m.in. budowana była infrastruktura wodociągowa. Zatrudniłem jednego pracownika i zaczęliśmy wykonywać różne części spawane oraz i inne potrzebne produkty których na rynku brakowało. W miarę wzrostu zainteresowania tego rodzaju produkcją i usługami zacząłem podnosić poziom techniczny wykonawstwa w oparciu o przygotowywaną dokumentację oraz przyjmować nowych pracowników. Od samego początku postawiłem również na zorganizowanie własnego biura konstrukcyjnego. Myślałem bowiem o czymś poważniejszym, bardziej rynkowym.

Przypomnijmy, że rynek początku lat dziewięćdziesiątych był dla ludzi przedsiębiorczych i z inicjatywą niezwykle łaskawy. Praktycznie każdy pomysł miał szanse znaleźć ujście na rynku. Brakowało wszystkiego. Czym się Pan zajął?   
    Była to zróżnicowana działalność. Najpierw zająłem się produkcją oświetlenia rastrowego do sufitów podwieszanych. Zarówno stare, jak i nowo powstałe firmy w swoich biurach chciały mieć nowoczesne oświetlenie. Więc je robiliśmy. Obudowy i montaż, a odbłyśniki rastrowe i osprzęt elektryczny kupowaliśmy w Hiszpanii i we Włoszech. W tym celu do produkcji kupiłem prasy i oprzyrządowanie. Ale nie była to produkcja wielkoseryjna, więc z chwilą gdy na rynku pojawiły się firmy konkurencyjne, z automatycznymi liniami produkcyjnymi, zrezygnowałem z robienia oświetlenia i podjąłem się współpracy z firmą produkującą osprzęt światłowodowy.
    Współpraca dotyczyła produkcji elementów osprzętu światłowodowego. Dla mnie, technologa-mechanika, opracowanie i wykonanie osprzętu nie stanowiło żadnego problemu. Było wręcz wyzwaniem. Tym bardziej, że wtedy był ogromny popyt i brak dostępu do zagranicznych części więc musieliśmy dostosowywać produkcję dla potrzeb telekomunikacji. A poza tym nasze części były dużo tańsze niż sprowadzane z zagranicy.
     Poza tym w rozwoju naszej firmy był jeszcze epizod związany z produkcją zaawansowanych technicznie systemów wag elektronicznych dla przemysłu cukrowniczego. Trwał mniej więcej do 2000 roku.

Dlaczego epizod?
    Bo dotyczył współpracy z firmą, dla której skonstruowaliśmy wiele nowych produktów służących automatycznemu ważeniu i pakowaniu, wago pakowaczki, wagi big-bag, przenośniki. Urządzenia te pracowały w systemie ciągłego automatycznego pakowania i ważenia z zapisem elektronicznym… Niestety, z różnych względów postanowiłem odejść od podwykonawstwa i zacząć pracować nad własną marką. Praca na rzecz innej firmy, która firmowała produkty zaprojektowane w naszym biurze konstrukcyjnym i przez nas wykonane  już mnie nie pociągała.

Pewnie, jak nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze. Ale, żeby zaniechać współpracy trzeba mieć plan B – co robić, żeby było lepiej?
    Powiedzmy, że ta współpraca nie była aż tak dochodowa i nie zapewniała dynamicznego rozwoju firmy. Natomiast co do planu B, to owszem, mieliśmy. W tym czasie zmieniano monitory CRT na płaskie LCD. Udało się nam zaproponować opracowane przez nasze biuro konstrukcyjne innowacyjne uchwyty monitorów dla amsterdamskiego lotniska Schiphol w Holandii.


Nie dość, że innowacyjne rozwiązanie, to od razu produkcja na eksport.

    Tak się złożyło. Konstrukcje uchwytów zgłosiliśmy do opatentowania. Były to uchwyty do ekranów płaskich, z zastosowaniem siłowników gazowych do samoczynnego pozycjonowania. Wykonaliśmy ich tylko pewną ilość, bo produkcja była dosyć droga. Mimo to uznaliśmy, że tego rodzaju działalność, to nasza szansa i droga, którą powinniśmy pójść dalej.


Czyli skoncentrować się na produkcji systemów mocowań ekranów plazmowych/LCD i projektorów. Waszej dzisiejszej specjalności. Z jakimi założeniami?
    Stwierdziliśmy, że wyrób nie zawsze musi  być bardzo skomplikowany, a w rezultacie bardzo drogi. Założyliśmy, że powinien być prosty, estetyczny i przyjazny dla użytkownika oraz charakteryzować się maksymalną prostotą w obsłudze. Przyświecało mi jeszcze jedno przesłanie. W oparciu o czyjąś wypowiedź, że najlepszy wyrób to taki, który można wykonać, sprzedać i zapomnieć. Inaczej mówiąc, wyrób nie powinien wracać z reklamacją. Wykonanie i przekazanie do użytku powinno kończyć cały proces.

Nie ma idealnych wyrobów. Serwis jest integralną częścią lokowanych na rynku produktów.
    Owszem, moje wcześniejsze doświadczenia z produkcją wag też były oparte na stałym serwisie. Podczas eksploatacji zawsze mogły się zepsuć. Tylko, nawet jeśli zysk był przyzwoity, to koszty serwisu minimalizowały opłacalność i zyskowność. Dlatego teraz tak dopracowujemy produkt, by nigdy nie wrócił z reklamacją.


Łatwo powiedzieć. Ale jak znaleźć i przekonać klienta, by uwierzył, że dostaje produkt jakiego potrzebuje i praktycznie na zawsze.

    Najlepszą drogą jest rekomendacja dotychczasowych klientów, komunikacja z nimi i ugruntowana reputacja na bazie dotychczasowych realizacji. To długotrwały proces oparty na zaufaniu. Klienta nie można oszukać. Trzeba z nim mówić szczerze. Zaufanie buduje się latami, ale stracić można w krótkim czasie. O nas wiadomo, że sami projektujemy i wykonujemy. A jeśli czegoś nie robimy sami, to mówimy, że współpracujemy z zaufanymi partnerami. Na przykład w zakresie lakierowania proszkowego. Dlatego cały czas się rozwijamy i rozbudowujemy. Teraz rozbudowujmy nowoczesny wydział CNC obróbki skrawaniem.

Wcale się nie dziwię, że wasze realizacje stanowią element zaufania klientów i dalszej rekomendacji.  Wystarczy wymienić spektakularne miejsca, tylko w Warszawie, w których zainstalowane są wasze wyroby: lotnisko Okęcie, metro warszawskie, centrum handlowe Blue City, Kancelaria Prezydenta i Premiera.
    Nasze realizacje nie pochodzą tylko z rekomendacji. Sami też szukamy nowych rynków. Wystawiamy się na targach. Na przykład w lutym br. już po raz dziesiąty wystawialiśmy się na targach Integrated Systems Europe 2015 (ISE) w Amsterdamie, największych tego typu w Europie. To one otworzyły nam drogę na Zachód. W pozyskiwaniu klientów pomocny jest również Internet.

Kto odpowiada w firmie za kontakty z klientami.
    Syn. Pełni w firmie funkcję wiceprezesa i odpowiada za handel i marketing. Ma ku temu stosowne wykształcenie. Ukończył SGH w Warszawie, ze specjalizacją zarządzanie i marketing

Czym, na takim trochę odludziu, przekonał Pan syna do pracy w firmie.
    Pomału wciągałem go już podczas studiów. Wprawdzie w ograniczonym zakresie, ale ze względu na dobre przygotowanie językowe i naukę nowoczesnego biznesu w najlepszej szkole ekonomicznej w Polsce, wykorzystywaliśmy syna w naszych kontaktach z zagranicą. Chcąc nie chcąc cały czas żył problemami firmy. W efekcie, po studiach, został jej pełnoprawnym dobrze rokującym członkiem zarządu firmy.

Znam przypadki firm, gdzie na styku współodpowiedzialności w kierowaniu i zarządzaniu firmą współpraca ojca z synem nie układała się harmonijnie.
    Wydaje się to naturalne. W firmie rodzinnej bardzo często występują różnice zdań. W naszej również – ja, choć nie ukończyłem Harvardu wnoszę doświadczenie, a syn chce wiedzieć wszystko i zgłębia wiedzę o systemach zarządzania. Zrozumiałe, że w takiej sytuacji praktyka ściera się z teorią. Ale to też bardzo ważne, bo zmusza do myślenia i w konsekwencji do zmian. W ten sposób wspólnie rozwiązujemy problemy i wypracowujemy innowacyjne kierunki rozwoju.

Zgoda, że można się różnić w sposobie myślenia i mimo wszystko dochodzić do konsensusu – to jedno, ale jego realizacja – to drugie. Do tego potrzeba ludzi i pieniędzy. By się rozwijać trzeba ich coraz więcej. Jak Pan sobie dawał i daje z tym radę.
    Pierwsza rzecz – pieniądze. Ich brak na początku, to droga przez mękę. Kapitał początkowy, o którym wspomniałem, nie pozwalał na rozwinięcie skrzydeł. W 2006 r., by w drodze otwartego przetargu kupić od Skarbu Państwa część zakładu POM (wcześniej upadłego i zniszczonego), musiałem wziąć kredyt oraz sprzedać mieszkanie i garaż w Lublinie. I jak sam Pan widział, cały czas po poprzednich właścicielach podnoszę te nieruchomości z ruin i przystosowuję do działalności produkcyjnej i innowacyjnej z dobrym zapleczem socjalno-biurowym.

Nie lepiej było zdewastowane budynki zburzyć i postawić nowe.

    Pewnie byłoby taniej. Nie mówiąc już o tym, że za te zrujnowane nieruchomości musiałem jeszcze dodatkowo płacić podatek. Na szczęście spotkałem się z przychylnością miejscowych władz wójta i rady gminy – którzy tym podatkiem przez początkowy okres inwestowania mnie nie obciążali.

To akurat pozytywne, że władza wykazała się dalekowzrocznością. Remont sprawił, że poszczególne budynki wyglądają, jak nowe. Do tego Pańska firma przynosi gminie chlubę. Swiadczą o tym zdobyte tytuły: Innowacyjny Przedsiębiorca Województwa Lubelskiego 2010, Lubelski Orzeł Biznesu 2011, Wojewódzki Lider Biznesu 2012, 2013, 2014, e-Diament Forbes’a 2013. Z tego z kolei wniosek, że firma cały czas się rozwija, inwestuje, eksportuje, zwiększa zatrudnienie, jest innowacyjna i nagradzana za dynamikę rozwoju.
    Jakoś sobie radzimy. Pomogły nam bardzo w tym rozwoju fundusze unijne w ramach RPO Województwa Lubelskiego przeznaczone na środki inwestycyjne i innowacje oraz promocyjne wyjazdy zagraniczne. Pierwszy pozwolił na zakup maszyn i technologii, a drugi na pokazanie naszych rozwiązań za granicą i przyjrzenia się, co inni mają do powiedzenia w zakresie nowych technologii.

Panie Prezesie, sprecyzujmy zatem aktualny profil produkcji.

    Główna produkcja to uchwyty ścienne, sufitowe, biurkowe, standy, wózki, infomaty (infokioski), obudowy, ściany wideo.  Wszystkie te rozwiązania projektujemy i wykonujemy zgodnie ze specyficznymi wymaganiami kontrahenta. Wykonujemy również systemy transportu poziomego, w tym dla lotnisk oraz całe wyposażenie dla stref bezpieczeństwa, czyli kontroli bagażu pasażerów.

Produkcja przenośników to pewnie efekt waszych wcześniejszych doświadczeń i konstrukcji dla przemysłu cukrowniczego.
    Od tego się zaczęło. Teraz wykonujemy je również dla przemysłu spożywczego. Poza tym całe systemy linii montażowych  dla przemysłu motoryzacyjnego. Te ostatnie robimy w kooperacji z firmą niemiecką dla znanych marek samochodów osobowych. Na przykład teraz wykonujemy dla fabryki w RPA i jesteśmy wytypowani do robienia linii montażowych dla nowo budowanej fabryki samochodów w Polsce.  

Poza produkcją własnych produktów i wyrobów świadczycie również usługi kooperacyjne związane z obróbką metali i projektowaniem. Jaki jest ich udział w przychodach, w porównaniu z produkcją podstawową?

    Staramy się by nasze markowe wyroby stanowiły nie mniej niż 65 procent.

Wasz katalog wyrobów to gruba książka. W większości są innowacyjne w konstrukcji. Chronicie je jakoś przed konkurencją?

    Proszę pana, każde nowe rozwiązanie powstaje w naszym biurze konstrukcyjnym. Więc zrozumiałe, że dbamy, by nikt nie korzystał bezprawnie z naszej własności przemysłowej. Nasze wyroby chronimy na wszystkie sposoby. Przez zgłoszenia patentowe, rejestrujemy jako wzory przemysłowe i znaki towarowe.

Warto w działalności gospodarczej chronić swoją własność przemysłową?
    Nawet bardzo. Ochrona własności przemysłowej daje nam poczucie pewności, że nasze rozwiązania są technicznie czyste, nie naruszają czyjejś własności intelektualnej. Ochrona pozwala nam spokojnie nad nim pracować i dalej je rozwijać.

Panie Prezesie, już sporo powiedzieliśmy o firmie i profilu działalności. Ale za tym wszystkim stoją ludzie. Bez nich nie byłoby ani produkcji, ani usług, ani rozwoju firmy. A ma Pan tych ludzi w firmie ponad 100 osób.
    Proszę pana, ci ludzie to mój skarb i największy kapitał. Dzisiaj załoga liczy 105 osób na etatach, plus rotacyjnie stażyści i z urzędu pracy. To bardzo młody i kreatywny zespół. W wielu przypadkach to ludzie młodzi, po szkołach lub studiach, bez doświadczenia zawodowego w pracy, dlatego zrozumiałym jest że wymagają większego zaangażowania w ich przysposobieniu do zawodu. Dlatego starsi, doświadczeni pracownicy przyuczają młodych adeptów do zawodu. Przekazują im wiedzę, doświadczenie zawodowe zgodnie z wymaganiami technicznymi.
    Natomiast droga zawodowa tych po studiach lub studiujących zaocznie jest bardziej motywująca. Zaczyna się od szkolenia i obsługi maszyn CNC. Po nauczeniu się obsługi maszyn przechodzą na wyższe poziomy doskonalenia zawodowego. Najpierw zostają programistami, potem konstruktorami pracującymi na programach przestrzennych 3D  CAD Inventor i SolidWorks.
    I jeszcze jedno. Na każdym stanowisku mówimy i wpajamy naszym ludziom, jak są ważni dla firmy i jak ogromne znaczenie ma ich odpowiedzialna praca, którą wykonują. Nie chcemy by byli niewolnikami powtarzalnych cyklicznie technicznych czynności. Oni muszą wiedzieć po co tu są, co robią, i jak są ważnym ogniwem całego procesu produkcji. Jestem dumny, że potrafiłem przekazać im te wartości, które przerodziły się w zaangażowanie i dbałość o tą naszą firmę.  

Gdy tak słucham tej Pańskiej opowieści o pracy, zaangażowaniu w rozwój firmy, trosce o ludzi i ich motywowaniu oraz innowacyjnym myśleniu nasuwa mi się jeszcze takie refleksyjne i przewrotne pytanie – o sens tego wszystkiego co Pan robi.
    Niestety, odpowiedź musi zahaczyć o politykę. Rzecz najważniejsza – jeśli sam sobie nie pomożesz, to ci nikt nie pomoże. Państwo nie powinno przeszkadzać ludziom aby się realizować. Natomiast na pewno powinno zajmować się obronnością, bezpieczeństwem, administracją oraz pomocą dla ludzi chorych i nieporadnych.
    W PRL ludzie byli ubezwłasnowolnieni. Zderzenie z praktyką w USA było pouczające. W wielu względach: ekonomicznych, organizacyjnych i życiowych. Między innymi, tam gdzie pracowałem, wyznawana była taka zasada – nie rób niczego za co nie będziesz miał zapłacone. A to znaczy, jeśli coś jest bez sensu, to tego nie rób.
    Dla mnie, to co robię ma sens, bo służy rodzinie; ludziom, których zatrudniam oraz klientom, którzy oczekują i cenią to co wymyślam i wykonuję. Nie bez znaczenia jest również fakt, że ja jestem stąd. To moje rodzinne strony. Przyjechałem tutaj na staż, z okolic Bychawy ok. 15 km od Piotrowic.

Dziękuję za rozmowę. (marzec 2015)


Na zdjęciach: 1. Prezes Edward Bąk przy wykrawarce Tru Punch 5000. 2. Realizacje transportu poziomego na lotnisku Okęcie w Warszawie. 3, 4. Ekspozycja produktów Edbak na targach ISE 2015 w Amsterdamie. Fot. Edbak


dodano: 2015-03-13 09:15:48