Młodzi staruszkowie
Z prof. dr. hab. WOJCIECHEM POMYKAŁO, rektorem i prezydentem
Wyższej Szkoły Społeczno-Ekonomicznej w Warszawie rozmawia Jerzy Byra
Wokół edukacji toczy się w naszym kraju burzliwa dyskusja. Głównie koncentruje się
na dwóch problemach – środkach na jej rozwój i jakości kształcenia. Zwolennicy kształcenia
tradycyjnego uważają na przykład, że każda inna niż tradycyjna forma studiów jest mniej efektywna.
Całkowicie dyskredytują kształcenie na odległość. Nie wydaje mi się, by był to pogląd słuszny.
Uważam bowiem, że każda forma kształcenia jest skuteczna, jeśli się uczący uczyć chcą. A poza tym:
„Elektroniczna rewolucja postępować również będzie w dziedzinie uczenia się na odległość. Forma
uniwersyteckiej edukacji korespondencyjnej, dziś odbywającej się za pomocą komputerów i za
pośrednictwem Internetu, jest już bardzo rozpowszechniona w Kanadzie, Australii i Wielkiej Brytanii.
W Stanach Zjednoczonych staje się wręcz dominująca wśród dorosłych. Wyższe uczelnie oferują bowiem
coraz większą liczbę internetowych lub zapisanych w postaci programów komputerowych kursów, nie
wyłączając nawet całych studiów magisterskich w wersji »on-line«. Zaczynają się też pojawiać
»wirtualne uniwersytety«, które istnieją tylko i wyłącznie w Internecie i oferują zdobycie
wykształcenie studentom bez względu na to, gdzie przebywają.
Od uczących się wymagana
będzie umiejętność coraz większej »samoregulacji«, czy też autonomii, by potrafili dokonywać wyboru
między rozmaitymi źródłami... Szkoły będą musiały nauczyć nowych strategii uczenia się. Ponadto,
uczniowie zmuszeni będą nabywać umiejętności samomotywacyjnych...”. Powyższy cytat, zaczerpnięty z „Rzeczpospolitej”, z toczącej
się na jej łamach interesującej wielotematycznej dyskusji milenijnej, przytoczyłem z dwóch powodów:
na uzasadnienie naszej tu obok rozmowy z prof. Wojciechem Pomykało, twórcą i rektorem pierwszej w
Polsce wyższej szkoły kształcącej na odległość oraz by uświadomić sceptykom i krytykom tego rodzaju
kształcenia, że w dobie społeczeństwa informatycznego kształcenie na odległość wcale nie musi być
gorsze od kształcenia tradycyjnego. Uważam, że powinniśmy przyjąć za pewnik, że im więcej będziemy
mieć możliwości do pomnażania wiedzy i poszerzania jej zasięgu, tym bardziej prawdopodobny stanie
się nasz sukces edukacyjny i gospodarczy.
Jerzy
Byra Panie Rektorze, nie
martwi pana krytyka oponentów otwartego kształcenia na odległość.
Wojciech
Pomykało
Krytyka jest częścią życia społecznego i ważnym elementem
postępu. Tę, wobec naszej uczelni, znoszę więc ze zrozumieniem, ale i bez obaw patrzę na dalszy
rozwój uczelni. Czas zweryfikuje, kto ma rację.
A co
przemawia za tym, że to Pan ma rację? W wielkiej tradycji
uniwersyteckiej student nie miał wielkiej ilości zajęć. Miał mistrza, który go ukierunkowywał,
zwracał uwagę na lektury. Student w niewielkim stopniu uczestniczył w zajęciach i bezpośrednich
kontaktach z profesorem. Niestety, później zaniechano takiej organizacji studiów. Zaprzepaszczono
najważniejszą rzecz, samodzielną pracę studenta nad książką, samodzielne rozwiązywanie problemów i
samodzielną zdolność poszukiwań. Jestem pewien, że otwarte kształcenie na
odległość mało, że nie jest gorsze od innych form, ono wraca do tej pięknej tradycji. Wielkość i
jakość kształcenia nie zależy bowiem od częstotliwości kontaktów nauczyciela akademickiego ze
studentem, zależy od ukierunkowania studenta na samodzielne poszukiwania i jakości kontaktów z
profesorem.
Mimo wszystko uważa się, że tylko bezpośredni i
częsty kontakt pomiędzy uczniem i mistrzem, czyli studentem i profesorem daje gwarancję efektywnego
kształcenia? Proszę Pana, w żadnym z uniwersytetów i szkół wyższych na
świecie nie ma dostatecznie dużej liczby kadry na wysokim poziomie. Wielkich filozofów, ekonomistów
itd. można w każdym kraju policzyć na palcach jednej ręki. Dlatego uważam, że tylko distance
education – dobrze zorganizowane kształcenie na odległość – stwarza możliwość, by najwybitniejsi
uczeni mogli się bezpośrednio spotkać z dużą ilością studentów. Taki bezpośredni kontakt z wysokiej
rangi uczonymi studenci bardzo doceniają. Jest dla nich autentyczną motywacją do wzmożonego
wysiłku.
No właśnie, studenci doceniają bezpośredni kontakt
z profesorem. Jak to możliwe w kształceniu na odległość? I skąd bierzecie tych wybitnych
uczonych? Zasadniczo, koncepcja kształcenia na odległość w praktyce
WSSE polega na tym, że studenci raz w semestrze gromadzą się na obowiązkowych 14-dniowych sesjach,
podczas których mają wprawdzie stosunkowo krótki, ale bardzo efektywny kontakt z profesorami.
Przeliczając na godziny nie jest to wcale mniej niż w zaocznym systemie tradycyjnego kształcenia.
Ponadto dochodzi nieobowiązkowa możliwość kontaktu z profesorami na cotygodniowych dyżurach oraz
korzystanie ze wszystkich wykładów nagranych na wideo oraz ze 128 wykładów wyemitowanych w ramach
Wszechnicy Telewizyjnej w roku akademickim 1999/2000. Co też warte
podkreślenia, przeglądając indeksy studentów przenoszących się do nas z innych uczelni, w tym z UW,
często widzimy w nich, przy zaliczeniach a nawet egzaminach, podpisy magistrów i doktorów. W WSSE
jest to niedopuszczalne. U nas zaliczenia i egzaminy przyjmują wyłącznie profesorowie, minimum z
habilitacją. Natomiast co do pytania, skąd ich bierzemy, to mogę z całą
satysfakcją powiedzieć, że udało się nam pozyskać do współpracy tak wybitnych polskich uczonych, jak
profesorowie: Andrzej Janowski (pedagogika), Mieczysław Kabaj (polityka społeczna), Tadeusz Kowalik
(ekonomia), Aleksander Müller (ekonomia, były rektor SGH), Włodzimierz Szewczuk (psychologia),
Andrzej Tymowski (polityka społeczna), Kazimierz Żygulski (socjologia) i profesorowie zagraniczni:
Oleg Bogomołow (ekonomia – Rosja), Elbert V. Bowden (bankowość i finanse – USA), Li Jingwen
(ekonomia – Chiny), Manfred Perlitz i Ralf Ganter (ekonomia – Niemcy). Oczywiście, to nie wszyscy,
którzy w WSSE pracują i z nią współpracują. Uczelnia zdołała zgromadzić wokół siebie zarówno jako
wykładowców, jak i autorów materiałów dydaktycznych ok. 200 uczonych.
Co znaczą dla szkoły wymienione nazwiska zagranicznych
uczonych? To, że nasi studenci, spotykając się z tymi wybitnymi
uczonymi, mają możliwość z pierwszej ręki zapoznania się z poglądami wzajemnie się wykluczającymi.
Jest to zdecydowanie bardziej kształcące niż kurs realizowany od początku do końca przez jednego
profesora, który z natury rzeczy kreuje wyłącznie swoje poglądy. U nas studenci mają możliwość
poznania poglądów uczonych z Chin i USA, Rosji i Niemiec, Francji i Włoch.
Panie Profesorze, już wiemy, że jest Pan pomysłodawcą, założycielem i
pierwszym fundatorem powstałej w 1996 r. Wyższej Szkoły Społeczno-Ekonomicznej w Warszawie i że jej
główną cechą jest kształcenie na odległość. Natomiast nie wiemy, co Panem kierowało, by powołać do
życia tę tak kontrowersyjną uczelnię? Powtarzam, czas pokaże, kto ma
rację. A w ogóle, nie jest to nieznana wizja kształcenia. Tego typu uczelnie istnieją już w wielu
krajach. Pierwsza powstała 20 lat temu w Anglii. Dzisiaj to znany i wielce zasłużony Uniwersytet
Otwarty w Londynie (Open University). A co mną kierowało? Analizując stan
naszej edukacji szukałem rozwiązań, które mogłyby się przyczynić do przyspieszenia podnoszenia
poziomu wykształcenia, które w procesie globalizacji powinno być dla Polaków kluczowym wyzwaniem.
Wystarczy zestawić takie dane. Amerykanie mają dzisiaj, wśród społeczeństwa w wieku produkcyjnym, 34
proc. ludzi z wyższym wykształceniem. I uważają, że to za mało. Niemcy mają znacznie powyżej 20
proc., Anglicy zbliżają się do 30 proc., a w Polsce mamy zaledwie 8 proc.
Proszę również pamiętać, że na wsi mamy ok. 40 proc. młodzieży w wieku studenckim i że wśród
ogółu studentów na wyższych uczelniach młodzież wiejska stanowi tylko 4 proc., czyli że przynajmniej
36 proc. populacji mieszkającej na wsi nie kształci się w systemie szkolnictwa wyższego. To poważny
problem. Mając go na uwadze, podjąłem decyzję o powołaniu uczelni, która,
wykorzystując sprawdzoną w wielu krajach formę kształcenia na odległość, pozwoliłaby ten problem
choć w części zminimalizować. W tym też celu zaryzykowałem zgromadzone środki z prowadzonej przez
siebie Fundacji Innowacja.
Czy to znaczy, że powołał Pan tę
uczelnię głównie z myślą o młodzieży ze wsi i małych miejscowości? A jeśli tak, to jak chce
Pan do tej młodzieży dotrzeć i przekonać, że to dla niej szansa? Nasza
uczelnia stoi otworem dla wszystkich. Dla młodzieży ze wsi, małych miasteczek i dużych aglomeracji,
również z zagranicy (z samych Niemiec mamy 120 studentów). Ale oczywiście zależało nam wszystkim w
szkole, by młodzież ze wsi stanowiła w niej znaczący procent i miała szansę zdobycia wyższego
wykształcenia. A jak do niej dotrzeć? Już dotarliśmy. Na około 4000 studentów WSSE, ok. 20 proc. to
studenci stale mieszkający na wsi i ok. 30 proc. stale mieszkający w miasteczkach do 10 tys.
No dobrze, ale ten rodzaj kształcenia
też kosztuje. Wprawdzie jesteście uczelnią o jednym z najniższych czesnych, na poziomie połowy
kosztów w innych szkołach, ale nie zmienia to faktu, że dla wiejskich społeczności to i tak duży
wydatek. Oczywiście, ale znacznie niższy niż gdyby dojeżdżali na
zajęcia sobotnio-niedzielne. Właśnie koncentracja wykładów spowodowała, że koszty kształcenia
ponoszone przez studentów można było tak radykalnie obniżyć. Poza tym, podczas tych 14 dni zajęć w
semestrze wytwarzają się między studentami więzi koleżeńskie, pewien mikroklimat i subkultura,
podobnie jak na stacjonarnych studiach. Dojeżdżający studenci nie muszą się też troszczyć o noclegi,
gwarantujemy je we własnym, uczelnianym akademiku. Ważne jest również, że
dzięki własnym wydawnictwom studenci nie muszą zbytnio biegać po bibliotekach. Wszystkie podstawowe
podręczniki kupują w ramach naszego systemu kształcenia. Jego charakterystyczną cechą jest m.in., że
na pierwszym roku realizujemy wspólny program dla obu wydziałów: ekonomicznego i pedagogicznego.
Dzięki temu studenci bardzo często decydują się na dalsze równoległe kontynuowanie nauki i kończą
uczelnię z dwoma dyplomami.
Panie Profesorze, słuchając
Pańskich wypowiedzi muszę przyznać, że pasja, z jaką Pan o tym wszystkim mówi świadczy o głębokiej
wierze w sens kształcenia na odległość. Czy Pańscy współpracownicy podzielają ten
entuzjazm? Skoro ze mną pracują, wszystko wskazuje na to, że tak. Co
nie znaczy, że nie ma między nami różnic poglądów. Ale w zespole tak wybitnych indywidualności to
naturalne i bardzo mi zależy, żeby tak było zawsze. Natomiast co do wiary, to wyznam, że jestem
wyznawcą światopoglądu, w ramach którego podpórka metafizyczna nie jest mi potrzebna.
Chyba niezupełnie. Słyszałem, że wygłosił Pan w telewizji wykład o
nieśmiertelności. To akurat prawda. Po którym zresztą dużo plotkowano.
Mówiono, że się nawróciłem. Ale na serio, tak naprawdę uważam, że istnieje wiele sposobów na
nieśmiertelność. Na przykład nieśmiertelny jest lekarz, który wynalazł szczepionkę przeciw ospie i
również nieśmiertelny będzie ten, kto wynajdzie szczepionkę przeciw aids. Ale jest jeszcze taki
jeden znaczący wymiar nieśmiertelności. Na przykład wdzięczne wspomnienie ludzi, którym choć
troszeczkę pomogło się zostać osobowością.
Skoro już pan
wspomniał o kształtowaniu osobowości, zatrzymajmy się chwilę nad tą problematyką. Można, Pańskim
zdaniem, komuś ukształtować osobowość? W żadnym przypadku. Osobowości
nikt nikomu nie ukształtuje, każdy człowiek osobowości dorabia się sam, z własnego nadania.
Natomiast rozpatrując to w kategoriach pedagogiczno-psychologicznych można powiedzieć tak:
osobowościowa wartość zerowa nie przyczynia się nawet do ograniczonych inspiracji w tym zakresie. Na
szczęście, nie inspiruje również osobowości negatywnej. Zerowa wartość osobowościowa, zarówno
nauczycielska, jak i rodzicielska, nie ma żadnych szans, by choć trochę pomóc komuś zostać
rzeczywistą osobowością. Mimo to, nawet w podręcznikach akademickich wypisuje
się takie bzdury, że to szkoła, kościół, nauczyciele i rodzice kształtują rzekomo osobowość dzieci i
młodzieży. To fałszywe założenie. Nikt nikomu nie kształtuje osobowości. Najlepsi nauczyciele,
najlepsi rodzice mogą tylko rozwój osobowości częściowo ukierunkować. Straszną krzywdę wyrządzamy
dzieciom i młodzieży, wpajając im, że ktoś sprawi, iż zostaną osobowościami. Niestety, tylko sami
sobie możemy pomóc w tej trudnej sprawie. Nie ma innego sposobu na stanie się rzeczywistą
osobowością. Jeśli się więc przyjmuje tak zaprezentowaną orientację
pedagogiczno-psychologiczną, to przynajmniej jeden z tego wynika pozytyw. Nie tworzy się mitów i
złudzeń, nie działa się na szkodę wychowywanego, nie odbiera się ewentualnego sukcesu w rozwoju
osobowościowym, czy tego, co dla niego najważniejsze. Ostatecznie, zawsze
zostajesz tym, kim chcesz zostać. Wszystkim innym możesz tylko trochę zawdzięczać. Człowiek w 90
proc. wszystko w tym zakresie zawdzięcza sobie, a reszta to dobre lub złe okoliczności i bodźce
zewnętrzne.
Z Pańskiego wywodu wnioskuję, że z niego została
wyprowadzona idea kształcenia na odległość. W myśl mądrej, choć potocznej zasady: jak sobie
pościelesz, tak się wyśpisz. To zbyt duże uproszczenie, ale w jakimś
stopniu oddaje podstawy i sens naszej pracy. Choć bardziej tu pasuje zasada stosowana w medycynie:
przede wszystkim nie szkodzić. Dlatego wśród niezbędnych cech osobowościowych człowieka XXI wieku,
układających się w swoisty paradygmat edukacyjny, którego dopracowaliśmy się zespołowo w WSSE,
należy wymienić orientację naszej kadry na rozwijanie niespotykanej dotychczas samodzielności
naszych studentów, ich wzmożonej aktywności oraz innowacyjnej orientacji.
Osobiście pozostaję wierny swojej pedagogice, czyli realnego rozwijania przekonania, że
osobowością staje się każdy z własnego nadania; pedagogice, która oczywiście analizuje bariery
rozwoju osobowości, w tym bariery polityczne, ekonomiczne, moralne.
Myśli Pan, że takie podejście do pedagogiki i kształcenia na odległość sprawi, że jego
efekty, zarówno jakościowe jak i ilościowe (więcej ludzi z wyższym wykształceniem), pozwolą na
dorównanie krajom rozwiniętym? Na pewno nie zaszkodzi, a jestem
przekonany, że w dużym stopniu pomoże. Do takich wniosków upoważniają osiągnięcia studentów WSSE.
Przytłaczająca większość naszych studentów już osiągnęła dobre lub bardzo dobre wyniki
nauczania. Dla zilustrowania możliwości przyspieszenia i podniesienia
wykształcenia na poziomie szkoły wyższej podam też dane z londyńskiego Open University. W tej chwili
studiuje tam około 100 tys. ludzi. Na przestrzeni 20 lat istnienia uniwersytet ten wydał 2,5 miliona
dyplomów.
To rzeczywiście imponujący rezultat. Ale do
podniesienia w takim stopniu wyższego wykształcenia, mimo wszystko, potrzeba ciągle nowej i młodej
kadry profesorskiej. Czy Pańskim zdaniem pomysł zlikwidowania Centralnej Komisji Kwalifikacyjnej (do
spraw nadawania stopni i tytułów naukowych) może coś w tej sprawie zmienić?
Sprawa działalności tej komisji to rzeczywiście poważny problem do rozwiązania. Bo jeśli
średni wiek profesorów zwyczajnych oscyluje w granicach 70 lat, to chyba coś nie tak. I choć ci
młodzi staruszkowie w większości przypadków w dalszym ciągu reprezentują wysoki poziom naukowy, to
profesura potrzebuje ciągle nowego wsparcia, młodej kadry na miarę wyzwań
współczesności. I choć wspomniana centralna komisja działa nie tak jak trzeba,
nie jestem za jej rozwiązaniem. Wystarczy, jeśli się ją szybko zdemokratyzuje. Nie może ona działać
jak średniowieczny sąd inkwizycyjny. Praca habilitacyjna nie powinna być zatwierdzana na tajnym
posiedzeniu. Werdykt nie powinien być wydawany bez jawnego uzasadnienia, za plecami obu stron:
zainteresowanego i uczelni, na której została wcześniej obroniona. Na dodatek, gdy od takiej decyzji
faktycznie nie ma odwołania. Moim zdaniem powinno być tak: po pozytywnej obronie pracy
habilitacyjnej w uczelni lub instytucie badawczym komisja zatwierdza ją w obecności
zainteresowanego, z szansą jej obrony. Przedstawiciel uczelni, na której praca ostała obroniona,
również powinien mieć możliwość bronienia pracy. Po takim posiedzeniu komisji mogłaby zapaść już
każda decyzja, ale z pełnym uzasadnieniem. Tak jak w sądzie, przy otwartej kurtynie.
Powtarzam, nie jestem przeciw CKK, jestem przeciw jej obecnemu sposobowi nadawania tytułów,
czyli funkcjonowaniu w charakterze kapturowego sądu zaocznego.
A zgadza się Pan z propozycją zniesienia habilitacji? Nie.
Wprawdzie są w tej sprawie uzasadnione zastrzeżenia, ale uważam, że zniesienie habilitacji
stworzyłoby wielu osobom możliwość uzyskania profesury, na którą nie zasługują.
W Stanach Zjednoczonych nie ma habilitacji i jakość profesury nie budzi
wątpliwości. Rzeczywiście, ale tam zupełnie inaczej działa system
edukacyjny. Systematycznie odbywa się bardzo surowa akredytacja całych uczelni. Funkcjonują cztery
regionalne, państwowe komisje akredytacyjne. Jeśli tylko na danym wydziale, czy nawet na całym,
największym uniwersytecie nie są spełnione odpowiednie wymogi w zakresie jakości kształcenia,
komisje mogą w każdej chwili odebrać im prawo nadawania dyplomów, w tym dyplomów doktora oraz prawa
powołania na stanowisko profesora.
Skoro już jesteśmy w
Stanach Zjednoczonych, to proszę jeszcze powiedzieć, czy realizacja Pańskiej nowej inicjatywy – w
ramach powołanego Międzynarodowego Uniwersytetu Otwartego Kształcenia na Odległość z siedzibą w
Lansing – uruchomienia Centrum Edukacyjnego tego uniwersytetu w Stanie Michigan jest rzeczywiście
realna? Chodzi mi o możliwość kształcenia Polaków, w zakresie szkoły wyższej, na stałe
przebywających w USA. Oczywiście. Tak, jak realny stał się powołany z
inicjatywy WSSE, wspomniany już międzynarodowy uniwersytet, z celem głównym budowy wielkiej
struktury edukacyjnej mającej w części zaspokoić nowe potrzeby stworzone przez przyspieszony proces
globalizacji współczesnego świata. Centrum Edukacyjne tego uniwersytetu już zostało powołane w
Polsce i tworzy Ośrodki Kształcenia MUOKnO. Jestem też pewien, że już za niedługo pomożemy części
Polaków w USA zdobyć wyższe wykształcenie i tym samym bardziej upodmiotowić się w amerykańskiej
społeczności. Zobowiązuje nas do tego zapis w protokole ustaleń podpisanym przez kierownictwo WSSE i
kierownictwo Uniwersytetu Wirtualnego Michigan, który przewiduje podjęcie prac służących powołaniu
takiego Centrum MUOKnO w stanie Michigan. A jest komu pomagać. Na 11,5 mln
mieszkańców stanu Michigan ponad 2 mln to Polacy, którzy są z reguły gorzej wykształceni (na
poziomie szkoły wyższej) niż ogół osób dorosłych tego stanu. Cieszy nas również, że mamy w tej
sprawie pełne poparcie gubernatora stanu, dr Johna Englera. Mieliśmy tego dowód podczas
zorganizowanego w dniu 18 września 2000 r. telewizyjnego mostu edukacyjnego pomiędzy Lansing,
stolicą stanu Michigan i Warszawą, jako stolicą województwa mazowieckiego. Był to dla nas całkowicie
nowy etap współpracy w zakresie edukacji, która przejdzie do historii pod nazwą edukacji
transkontynentalnej i międzykulturowej.
Panie Profesorze,
już na zakończenie – czy ten ogrom obowiązków, którymi się Pan osaczył, pozwala na chwilę
beztroskiej refleksji, i czego ona dotyczy, jeśli nie jest to tajemnicą?
Odpowiem anegdotą. Mój sławny, nieżyjący już znajomy, Xawery Dunikowski, gdy był w
zaawansowanym wieku, zwykł mawiać: jak idę ulicą i widzę ładną dziewczynę, to wcześniej wszystko we
mnie drgało, a teraz już wzrok nie ten. Ja, w nawiązaniu do stwierdzenia Dunikowskiego i pańskiego
pytania mogę powiedzieć, że wzrok mam nadal dobry.
(listopad 2000)
dodano: 2012-01-04 10:38:56
|