Chcesz otrzymywać najnowsze wiadomości
Wydarzenia
Z motyką na słońce

Z dr IRENĄ ERIS, właścicielką Laboratorium Kosmetycznego Dr Irena Eris SA w Piasecznie
rozmawia Jerzy Byra 


Laboratorium Kosmetyczne Dr Irena Eris SA rozpoczęło działalność 17 lat temu. Dzisiaj jest niekwestionowanym liderem  na polskim rynku kosmetycznym. W ofercie ma ponad 300 rodzajów kosmetyków i ciągle pracuje nad nowymi. Jest najnowocześniejszym w Polsce laboratorium badawczym i jedną z najnowocześniejszych fabryk kosmetycznych w Europie. Liczne zaszczytne tytuły i nagrody dla właścicielki i jej firmy to laury za najwyższą jakość produkowanych kosmetyków, ich skuteczność i bezpieczeństwo stosowania.
    Być może uznacie Państwo, że wobec tak spektakularnych sukcesów firmy Dr Ireny Eris dzisiejsza rozmowa to łatwy temat i tylko jeszcze jeden dowód uznania dla jej dokonań. Otóż po pierwsze, nigdy za wiele krzepiących słów dla ludzi z pasją, potrafiących realizować cele, wydawać by się mogło, niemożliwe do spełnienia. Po drugie zaś, w tym przypadku, jest jeszcze jeden element niezwykłości sukcesu firmy Dr Ireny Eris, o którym, w aspekcie działalności gospodarczej, nie mówi się prawie wcale, a jest moim zdaniem czymś nadzwyczajnym, szczególnie gdy możemy o tym powiedzieć w grudniowym, czytanym podczas świąt Bożego Narodzenia numerze „Prestiżu”.
    Tym niecodziennym elementem sukcesu dr Ireny Eris jest jej zgodne prowadzenie firmy, wspólnie z mężem, Henrykiem Orfingerem. Jak oni się doskonale uzupełniają i rozumieją. Jak każde z nich mówi o drugim ciepło i z miłością. Jak podkreślają swoje dla siebie oddanie i uznanie. Jak pięknie brzmi ich zapewnienie, że uważają się za szczęśliwych i spełnionych. I mówią to po 26 latach małżeństwa. Trudno sobie więc wyobrazić, by takiemu tandemowi mogło się przytrafić coś innego niż dalsze sukcesy.
    Spróbujemy więc w rozmowie z dr Ireną Eris, choć w minimalnym zakresie, przedstawić anatomię sukcesu jej laboratorium kosmetycznego. Warto dodać, że nim do uruchomienia firmy doszło, Pani Irena Eris chciała zostać lekarką. Na egzaminie wstępnym zabrakło jej jednak kilku punktów i zdecydowała się, już bez egzaminu, na farmację. Ta, tak bardzo jej się spodobała, że w rezultacie zrobiła doktorat na Uniwersytecie Humboldta w Berlinie. Tematem pracy była: Indukcja i inhibicja enzymów wątroby pod wpływem premedykacji leków.


Jerzy Byra
Pani Doktor, wiem, że nie cierpi Pani tytułomanii, ale jest to część nazwy własnej Pani firmy, w związku z tym proszę nie protestować. To po pierwsze, a po drugie, po takim temacie obronionej pracy doktorskiej, aż nie przystoi nie oddać szacunku nadanemu Pani tytułowi naukowemu.

Dr Irena Eris
Przyzna pan, że to piękny temat, tak zresztą, jak piękna jest cała farmacja.

Pani wybaczy, ale nie podejmę dyskusji na ten temat. Jest on całkowicie poza moim rozumem. Proszę raczej powiedzieć, skoro farmacja jest tak piękną dziedziną wiedzy, dlaczego porzuciła ją Pani na rzecz kosmetologii?
    Wcale nie porzuciłam. Bez znajomości farmacji, rozumianej jako kompilacja biologii, medycyny, chemii i technik produkcji, nie ma szans by robić dobre kosmetyki. Farmacja i kosmetologia są to więc dziedziny bardzo ze sobą zazębione. Stąd moje głębsze się z nią zbratanie, czyli zgłębianie nauki o emulsjach, produkcji, substancjach aktywnych, fizjologii, patologii itd. Zresztą wtedy, gdy ja kończyłam studia, i podjęłam pracę w warszawskiej Polfie, nie było placówek kształcących specjalistów w tym kierunku.   

Co skłoniło Panią do głębszego zajęcia się kosmetologią?
    Kłopoty z własną cerą. Miałam trądzik, który doprowadzał, nie tylko mnie,  do kompleksów na tle swego wyglądu. Zaczęłam więc sama robić dla siebie kosmetyki, później również dla znajomych. Bardzo mnie to wciągało i coraz bardziej interesowało. Efekty też były nadzwyczaj zadowalające.

Chce Pani przez to powiedzieć, że kosmetyki dostępne na rynku były gorsze od tych przez Panią robionych?
    Mnie w każdym bądź razie nie pomagały. W swoich stosowałam receptury, które wtedy nie były dopuszczone przez PZH. W swoim składzie zawierały dawki zaliczane do leczniczych. Ale takie były wówczas przepisy, nie nadążały za nowoczesnością.

I to zadecydowało, że zaczęła Pani myśleć o własnym interesie?
    O pracy na własny rachunek, gdzieś podświadomie, myślałam cały czas, jak również, że jeśli już, to chciałabym się zajmować kosmetykami. Ale tak naprawdę motywowało mnie do spróbowania „na swoim" co innego. Znałam 2 języki, miałam doktorat i czułam, że jestem niespełniona, skrępowana, że nie mogę do końca sama podejmować decyzji. Czasami denerwowało mnie to mocno.
    Marzyło mi się wówczas, żeby tak móc sprawdzić swój tok rozumowania i przemyślane rozwiązania. Żeby samej opracować pomysł, samej go zrealizować i samej zobaczyć jak działa. Ale do tego potrzeba było pieniędzy.

Których, jak większość, Pani nie miała. Ale, jak to czasem w życiu bywa, zrządzenia losu pomagają zrealizować marzenia. W 1982 roku dostała Pani w spadku „okrągły” milion.
    Tak się szczęśliwie złożyło. To był ten trzeci niezbędny czynnik do ich realizacji, poza chęciami i przygotowaniem. Wcześniej, mimo marzeń, realnie je oceniałam, uważałam że to utopia, że nigdy się nie spełnią.
   Te pieniądze były wówczas rzeczywiście spore, ale nie na własny interes, z czego niestety nie zdawaliśmy sobie sprawy. Szybko się okazało, że to była zaledwie kropla w morzu potrzeb.
    Gdybym wówczas wiedziała, co mnie dalej czeka, to nie zrobiłabym chyba ani jednego kroku do przodu. Bo z tamtej perspektywy, to tak, jakby się porywać z motyką na słońce.   

Ale już po roku przygotowań rozpoczęła Pani, w 1983 roku, produkcję pierwszego przez siebie opracowanego kremu. Powstało Laboratorium Kosmetyczne Dr Irena Eris. Szybko spełniło się Pani marzenie.  
    To była manufaktura. Dzisiejszej pozycji firmy w najśmielszych marzeniach nie mogłabym sobie wyobrazić. Moje założenia, w samorealizacji na swoim, sprowadzały się do stworzenia bardzo dobrego produktu, wynikającego z posiadanej wiedzy i umiejętności oraz podpisania się pod nim swoim nazwiskiem. Zakładaliśmy z mężem, że będzie dobrze, jak docelowo wyprodukujemy i sprzedamy 5 tys. kremów miesięcznie.

Które chciała pani ukręcić w mikserze przy pomocy jednej zatrudnionej osoby. No i chyba przy pomocy męża, którego już po raz drugi przywołała Pani w tej rozmowie. Jaką on w istocie odgrywał w tym przedsięwzięciu rolę?
    Mąż ukończył politechnikę, jest inżynierem transportu i gdy ja zaczynałam w wynajętej przez nas piekarni w Gołkowie koło Piaseczna produkcję swoich kosmetyków, to on jeszcze budował Trasę Katowicką. Tak się umówiliśmy, że dopóty nie będzie oznak, iż to przedsięwzięcie się uda, on będzie pracował na państwowej posadzie, by przynajmniej z niej były jakieś stałe dochody. A poza tym, to oczywiście podtrzymywał mnie na duchu i nieśmiało sprzedawał pierwsze kremy. Był to tylko jeden rodzaj, krem półtłusty, który rozwoził po sklepach maluchem.
    Po ośmiu miesiącach, gdy wyglądało na to, że nie padniemy mąż zrezygnował z pracy. Od tamtego czasu już stale pracujemy razem. Mąż zajmuje się zarządzaniem, ja kreacją.

Tempo w jakim laboratorium się rozwijało było iście imponujące. Jak gdzieś przeczytałem, po roku stanęliście mocno na nogi, a po dwóch nie mieliście już problemów.
    Niech pan nie przesadza. Po roku to spłaciliśmy długi. A mniejsze lub większe problemy mamy do dziś. Te długi to między innymi była pożyczka od znajomych na pierwszą wypłatę nawet dla tej jednej zatrudnionej na stałe osoby.

Nie bała się Pani podjętego ryzyka?
    Bardzo, bo jestem osobą łatwo tracącą głowę w sytuacjach zaskakujących i niepewnych. To właśnie dlatego podziwiam męża za rozważność, zdecydowanie i skuteczność działania. Podejmując się tej działalności, byliśmy jednak świadomi, że to duże ryzyko, ale i duża szansa. Uspokajałam się też myślą, że w razie, jak mi się nie powiedzie, to ze względu na moje dobre wykształcenie i pracę w Polfie, ta firma przyjmie mnie z powrotem.

Cechą charakterystyczną ówczesnego rynku był brak na nim wszystkiego. Domyślam się, że między innymi dzięki temu tak szybko zdobywała Pani rynek kosmetyków.
    Nic bardziej złudnego. Właśnie większe trudności były w sprzedaży, niż w produkcji. Wynikało to z niechęci państwowych sklepów do nieznanego producenta. Były wprawdzie sklepy ajencyjne, ale te z kolei żądały 40-50 proc. marży od ceny sprzedaży.
    Często opowiadamy związaną z tym anegdotę. Gdy mąż wobec jednej z takich właścicielek sklepu nieśmiało zauważył, że stosowanie tak wysokich marż pozbawia go jakiegokolwiek zysku, ona na to: widzi pan, dzisiaj to ja narzucam panu reguły gry, ale za kilka lat, kiedy już pan będzie wielkim i uznanym producentem, to pan będzie dyktował warunki.   

Mimo wszystko, chyba nie było aż tak źle? Sam obserwowałem, w połowie lat osiemdziesiątych, jak kobiety zabiegały o Pani kremy.
    Moja klientela rzeczywiście szybko rosła, ale głównie dzięki poczcie pantoflowej: jedna pani drugiej pani. W 1985 r. sytuacja była już na tyle dobra, że sklepy same przyjeżdżały po nasze kremy. Wtedy też, po raz pierwszy, przekroczyliśmy zakładaną docelową wielkość produkcji. Produkowaliśmy 6 tys. kremów miesięcznie. Pięć lat później, zatrudniając 20 pracowników, produkowaliśmy już 10 razy więcej, 60 tys., w dwóch zakładach pomocniczych. Mimo takiego wzrostu produkcji kolejki po nasze wyroby wcale się nie zmniejszały. I tu paradoks, gdyby nie zmiana ustroju, to prawdopodobnie, musielibyśmy już zahamować wzrost produkcji, gdyż przekroczyliśmy nieoficjalnie wyznaczone dla rzemiosła dozwolone normy rozwoju.  

Dzięki więc zmianie ustroju, w 1993 r., w 10 lat od uruchomienia produkcji, otworzyła Pani nową fabrykę, w której pracowało już 106 osób. Przy takiej liczbie ludzi niezbędne staje się już delegowanie uprawnień na inne osoby. Jak to Pani znosiła wtedy i jak odczuwa to dzisiaj?
    Proszę pana, zakładaliśmy laboratorium jako firmę rodzinną. Prowadząc ją z mężem, wydawało się nam, że nikt tak nie zrobi jak my. Na szczęście zdawaliśmy sobie również sprawę, że jeśli chcemy się dalej rozwijać, to, niestety, musimy przekazywać swoje uprawnienia innym. To było najtrudniejsze. To przechodzenie od rzemiosła do przemysłu.
    I nawet teraz, gdy już się wszystko podocierało, to te 243 pracujące osoby czasem spędzają mi sen z powiek. Przecież ja ich wszystkich nie znam. Nie jest mi łatwo z taką świadomością.
    Z rozrzewnieniem wspominam tę naszą małą firmę, w której wiedziałam, co jest w każdym kącie, co jest z każdym pracownikiem. Na szczęście zarządzaniem tym wszystkim zajmuje się mąż. Jemu to przypasowało. Ja staram się tylko ogólnie orientować, nie wnikam w szczegóły. Ufam mu, tak jak i on mnie w zakresie kreacji produktów.

Słuchając tego nasuwa mi się taka refleksja. My tu sobie rozmawiamy, a mąż pracuje. Pani będzie główną bohaterką tej rozmowy, a mąż pozostanie w cieniu. I choć nieustannie podkreśla Pani jego zalety, zaangażowanie i kluczową pozycję w firmie, to mimo wszystko, czy przypadkiem nie jest mu z takiego obrotu sprawy przykro? A może nawet jest zazdrosny o zainteresowanie mediów głównie Panią?
    Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Kto wie, może mógłby być zazdrosny. Ale znam go na tyle dobrze, by z całą pewnością odrzucić takie przypuszczenie.
    My się naprawdę razem cieszymy z naszego sukcesu. Nie jest tak, że to, to jest on, a to, to ja. My to wszystko budujemy razem i razem się z tego cieszymy. A więc, czy to on gdzieś publicznie zaistnieje, czy ja, dla nas zawsze jest to wspólna satysfakcja i odbieramy ją jako uznanie dla obojga.

No ale przecież te wszystkie nagrody Pani zdobywa za swoje produkty.
    Nagrody zdobywamy wspólnie i nie tylko za produkty. Bo takie, jak Firma Roku, ISO 9001, Przedsiębiorstwo Fair Play, Nominacja do Nagrody Gospodarczej Prezydenta RP, to głównie za efektywne zarządzanie firmą, a to domena męża. Mój w nich udział jest ograniczony. Podobnie jak męża w moich nagrodach uzyskanych za wyroby. My się po prostu doskonale uzupełniamy.

Pomówmy zatem o Pani firmowej specjalizacji. Produkuje już Pani ponad 200 wyrobów i ciagle rozszerza ofertę. Jak się dochodzi do pomysłu na nowy kosmetyk?
    Różne są ku temu bodźce. Czasami jest to bardzo ciekawa substancja aktywna, jak na przykład ASC III, która dała początek serii kosmetyków do pielęgnacji cer dojrzałych po 35–40. roku życia. Pobudza ona organizm do produkcji zanikającego w tym wieku, a potrzebnego skórze kolagenu.
    Innym razem może to być wzmianka w czasopiśmie naukowym, jak ta o odkryciu pewnego enzymu w skórze, o którym sądzono, że występuje tylko w wątrobie. Idąc tropem tej notatki ściągnęłam materiały źródłowe z bibliotek amerykańskich i zaczęłam je studiować. Pozwoliło to stworzyć kosmetyk z witaminą K, który stał się światową nowością.
    Jego oryginalność polega na tym, że odkrycie tego enzymu w skórze pozwala witaminę K stosować zewnętrznie. Dotychczas podawano ją doustnie lub w iniekcjach. Ta zaś ma dla skóry i cery zbawienne skutki. Chroni skórę przed promieniowaniem słonecznym, wzmacnia kruche ścianki naczyń krwionośnych, usprawnia cyrkulację krwi, redukuje obrzęki i zaczerwienienia. Spełnia też inną rolę: przyspiesza gojenie siniaków po urazach i wypadkach oraz po operacjach chirurgicznych i plastycznych. Poza nami mają go w swojej ofercie tylko 2 firmy w USA.

Jawi mi się to jako żmudny i długotrwały proces dochodzenia do pożądanych rezultatów.  Ile czasu potrzeba na wyprodukowanie takiego kosmetyku, a w powyższym przypadku chyba już nawet leku?
    By wyprodukować krem czy inny kosmetyk pielęgnacyjny, w których się specjalizujemy, to trzeba mieć najpierw ideę, ale i na bieżąco śledzić literaturę fachową z całego świata, kosmetologiczną i dermatologiczną, bywać na sympozjach i konferencjach. Dzisiaj kosmetyki znajdują się bowiem na granicy kosmetyki i medycyny. Opracowanie produktu do pielęgnacji skóry jest tak samo skomplikowane, jak wyprodukowanie leku. Średnio trwa ok. 1,5 roku.
        
Mówiąc o swoich kosmetykach wspomniała Pani o ich pozytywnych skutkach w ochronie przed promieniowaniem słonecznym. Czy dlatego w Instytutach Kosmetycznych Dr Ireny Eris zabroniła Pani instalowania solariów?
    Jestem zdecydowaną przeciwniczką solariów, ponieważ zabiegi z ich wykorzystaniem są w 100 proc. szkodliwe dla skóry, postarzają ją. Naukowcy mówią o tym od dawna, tylko że ich głosy są wyciszane przez lobby producentów i gabinety kosmetyczne, bo jest to dobry dla nich interes.

Długo by jeszcze można mówić o Pani pasji i spektakularnych osiągnięciach zawodowych, ale czy ma Pani jeszcze z tym związane marzenia?
    Proszę pana, ten rozkwit naszego małego laboratorium w dużą fabrykę przeszedł nasze wszelkie oczekiwania i marzenia. W takiej sytuacji naprawdę trudno mi cokolwiek przewidywać. Na pewno będziemy się dalej rozwijać, bo mamy taką niepohamowaną wolę. Abyśmy tylko zdrowi byli, bo dalej chcemy być najlepsi w kraju i lepsi na świecie.

(grudzień 2000)

dodano: 2012-01-04 15:58:00