Nie ma sprawy ważniejszej niż Polska
Z JANUSZEM PIECHOCIŃSKIM, byłym wicepremierem i ministrem
gospodarki RP, prezesem Izby Przemysłowo-Handlowej Polska-Azja rozmawia Jerzy
Byra W każdym wymiarze polityki, gospodarki i życia społecznego to, co najważniejsze,
przekazane nam przez przeszłe pokolenia, to po pierwsze – umiejętność okazywania i zdobywania
szacunku. Po drugie – umiejętność ufania, bo tego czego dzisiaj najbardziej potrzeba nam we
współczesnym świecie, także w relacjach biznesowych, to nawet nie pieniędzy, towarów i usług, czy
nawet innowacji. Tak naprawdę brakuje nam zaufania. JERZY BYRA Panie Premierze, przytoczone we wstępie słowa
wypowiedział Pan, w marcu 2015 roku, podczas uroczystego finału konkursu o Nagrodę Prestiżu
RENOMA ROKU. To wówczas, jako Honorowy Patron ustanowionej przez redakcję
nagrody mówił Pan również, że funkcjonujemy w oparciu o zdolność kierowania się wartościami, które
wykreowała nasza kultura. Ta globalna, europejska i nasza Polska. I że najważniejszą, w Pana
ocenie, jest kultura relacji ludzkich między nami Polakami. Przyzna Pan, że po sześciu latach od tej
wypowiedzi kultura polityczna bardzo zmarniała.
JANUSZ PIECHOCIŃSKI Powiem mocniej, ona schamiała.
Miało być bez błędów, miało być skutecznie, miało być na miękko. Nie jest. Nawet z patriotyzmu
gospodarczego wychodzi nacjonalizm. Łatwo kwestionować wszystko, uprawiać antysystemowość. Nam
potrzeba mniej wielkich wizji, wielkich programów, mniej prezentacji, a więcej codziennej ciężkiej
pracy. Tylko budowanie zaufania i odpowiedzialnych relacji stanowi
o sukcesie przedsięwzięć. Dlatego te relacje, to pozytywne nastawienie do otoczenia jest jak
nigdy dotąd potrzebne. W Pana przypadku to pozytywne nastawienie procentowało. Był
Pan doceniany i szanowany. Dwa przykłady: Nagroda Prestiżu „Renoma Roku 2013” w kategorii Polityk i
w 2015 roku, w rankingu tygodnika „Polityka”, wyróżnienie dla najbardziej pracowitego posła i
zarazem ciekawego komentatora politycznego. Mówiono również, że jest Pan agentem racjonalności w
polityce. Z jednej strony takie oceny i wyróżnienia oczywiście cieszyły i
motywowały do dalszej wytężonej pracy. Ale z drugiej były też mniej pochlebne. Na przykład słyszałem
skierowane w moją stronę okrzyki: Złodziej!
Nie podejrzewam, by to było powodem Pana
wyjścia z polityki. Oczywiście, że nie. Decydując się na udział w
polityce byłem świadomy, że takie obelżywe, emocjonalnie bezzasadne epitety mogą padać również pod
moim adresem. Wyszedłem z polityki, bo przed wyborami parlamentarnymi w 2015
r. obiecałem, że po nich zrezygnuję z prezesury w PSL i partię przekażę młodym. Wybory zakończyły
się porażką, wziąłem to na klatę i 7 listopada złożyłem rezygnację z funkcji prezesa PSL. Na prezesa
został wybrany Władek Kosiniak-Kamysz. W konsekwencji, 16 listopada, zakończyłem urzędowanie na
stanowisku wicepremiera, ministra gospodarki i odszedłem z polityki.
A gdyby wtedy wyborcy
znów zaufali PSL-owi – jak w wyborach samorządowych w 2014 r. – i Pan dostał się do Sejmu, zmienił
by Pan decyzję i dalej kierował PSL. Wtedy już byłem po ciężkiej,
szpitalnej operacji i w związku z tym moje postanowienie było nie odwołalne. Dłużej nie wytrzymałbym
takiego tempa życia i polityki. W 2015 r. skumulowały się wszystkie negatywne konsekwencje embarg
rosyjskich. Wygraliśmy z nimi w wymiarze ekonomicznym i politycznym, ale przegraliśmy w wymiarze
wyborczym. Wtedy ostatnie pół roku spałem po 1,5 godziny na dobę. Zawał, wylew, zator – tak
widziałem ewentualny kolejny rok takiej harówy.
Przykre, jak i to, że Waldemar
Pawlak, poprzedni prezes i wicepremier, nie szczędził Panu złośliwości. Opowiadał, że Piechociński,
jak padł na kolana na kongresie, to ciągle nie może wstać. Waldek wyciął
PSL i mnie wiele numerów. A gdy w 2012 r. wygrałem z nim wybory na prezesa utrudniał mi życie od
pierwszej chwili. Ale nie powiem o nim złego słowa, to nie w moim stylu.
Nie tęskni Pan
za polityką? Zupełnie. Dziś polityka sprowadza się do tego, że wszyscy
znają się na wszystkim. Znosiłem to cierpliwie przez wiele lat. Dziś nie jest
w cenie, by kogoś przekonać, użyć odpowiednich argumentów. Najważniejszą sztuką jest dokopać
przeciwnikowi politycznemu.
Strach się bać. Nie w tym rzecz.
Nie bójmy się ludzi niekompetentnych. Nie bójmy się ludzi naiwnych albo romantyków. Bójmy się
cyników! Wyrafinowanych graczy, którzy podpiszą się pod wszystkim, byle tylko odnieść osobistą
korzyść. Dla polityka priorytetem stało się funkcjonowanie na scenie samo w sobie. Im jest totalnie
obojętne, czy startują z PiS, czy pod szyldem innej formacji politycznej. Tylko gdzie w tym
wszystkim jest podejście propaństwowe? Przez to wszystko, po pięciu kadencjach
w Sejmie, zostałem z nadszarpniętym zdrowiem i powiedziałem: koniec, wystarczy, mam
dość!
Z nadszarpniętym zdrowiem? No tak, bo w połowie 2014 roku
byłem jednym z nielicznych, którzy myśleli w kategoriach państwowych. Robiłem wszystko, by uratować
polskie rolnictwo przed konsekwencjami rosyjskiego embarga, tyrałem po 14-16 godzin na dobę, siedem
dni w tygodniu. To miało przemożny wpływ na moje zdrowie. Do tego stopnia, że, jak już mówiłem,
wylądowałem w szpitalu. Co nie znaczy, że nie odczuwałem satysfakcji z tego
co robiłem. Do tego stopnia, że mogę śmiało powiedzieć, iż 2014 rok, czyli 25-lecie wolności, był
ostatnim korzystnym rokiem dla Polski i polskich spraw na świecie. Ale w ostatnich latach otoczenie
zewnętrzne się od nas odwróciło. Ba, my jako wspólnota, jako naród tego nie dostrzegliśmy.
Atomizujemy się na skalę dotąd niespotykaną.
W istocie, partnerzy europejscy widzą Polskę
jako kraj nieobliczalny i radykalny, który sam ze sobą nie umie dojść do ładu.
Taki stan rzeczy, to między innymi wynik zamknięcia się i zacietrzewienia. To
dzieje się na skalę wcześniej niespotykaną. Nikt tego nie dostrzega, a co najgorsze – nikt się tym
nie przejmuje. Ważne sprawy nie mają znaczenia. Gra się toczy o doprowadzenie do społecznego
napięcia, dwubiegunowości, kurczowego trzymania się swoich kątów i pilnowania, by gdzieś nie wyrosła
alternatywa.
Gra grą, ale w sprawie budżetu unijnego udało się rządzącym osiągnąć
kompromis w sprawie mechanizmu „pieniądze za praworządność”. Nie
postrzegam brukselskiego kompromisu za sukces. Ponieśliśmy gigantyczne straty wizerunkowe, bo
najpierw wywołaliśmy trzęsienie ziemi, a teraz chwalimy się, że je powstrzymaliśmy. Mam do
rządzących żal o to, że grożąc wetem, nie tylko stygmatyzowali państwa, które zwracały Polsce
uwagę na nieprzestrzeganie zasad praworządności, ale przy tym swoją narracją o „złej Unii”,
która narzuca nam swoje zasady, zniechęcili wielu Polaków do struktur unijnych.
W polityce zagranicznej postawiliśmy na Trumpa, a ten przegrał wybory
w USA. Teraz skłóciliśmy się z Unią Europejską. Gdy światu zagraża pandemia,
a problemem numer dwa są zmiany klimatyczne, my, Polacy, wzięliśmy się za bary
z dotychczasowymi sojusznikami, dla których nie mamy żadnej alternatywy. Bo nie jest nią
Orban.
W dużym stopniu sprzyja temu tocząca się wojna w mediach i sieci.
Między innymi. Ale przede wszystkim jesteśmy już tak strasznie
podzieleni, że wystarczy wrzucić cokolwiek do sieci, a naskoczą na siebie dwie skonfliktowane
grupy. To szalenie niebezpieczny stan, bo gdyby dziś dziesięciu takich facetów
jak ja chciało rozhuśtać polską debatę ekonomiczną na podstawie fake newsów albo statystyk, nie
byłoby z tym żadnego kłopotu. Wiem co mówię, bo w korzystaniu z sieci jestem niezły, spędzam tam
sporo czasu.
Ma się rozumieć, „król Twittera”, ponad 100 tys.
obserwujących. Nie o to chodzi. Tylko wyobraźmy sobie nas jako
społeczeństwo – skłóconych, mających wokół taką chamówę. Przecież my jesteśmy totalnie bezbronni!
Można nam podsunąć każde kłamstwo. Staliśmy się zakładnikami politycznych wojen.
Kwestia
czasu i nie będzie z tym problemu. Prasa regionalna została już przejęta przez paliwowy koncern
narodowy, a komercyjne, niezależne media próbuje się dodatkowo opodatkować.
Przejęcie Polski Press z mediami regionalnymi i dystrybutora prasy Ruch
przez Orlen to rzeczywiście wielce negatywny, ale ważny etap walki PiS o odzyskanie wysokiego
poparcia i wieloletnie utrzymanie władzy. Natomiast w przypadku
dodatkowego opodatkowania mediów ufam, że skonsolidowany czarny protest „Media bez wyboru” sprawi,
że zostanie zachowany wybór i różnorodność mediów, i że każda złotówka wydana na reklamę dalej
będzie się przekładała na 7 złotych wzrostu PKB.
Jeśli rząd w dobie kryzysu nie
obciąży gospodarki kolejną daniną. Rynek reklamy jest jednym z
najważniejszych kół zamachowych gospodarki. Jeśli się tego nie rozumie, do tego w czasie pandemii,
to znaczy, że między innymi przez takie działanie prowadzi się do największego kryzysu w historii
polskiej gospodarki.
Czy to znaczy, że w decyzjach PiS-u nie dostrzega pan pozytywnych
działań społeczno-gospodarczych. 500+ wzbudziło powszechne uznanie.
Dobrze powiedziane. Powszechne tak, bo z danych wynika, że 500+ pobiera 92 proc. uprawnionych. Ale
już nie ważne, że co najmniej połowa z 41 mld zł przeznaczonych w tym roku na program 500+ trafia do
rodzin, które nie potrzebują pomocy. Politycy oczywiście wiedzą o tym, ale jakoś nie mówią, że
program należałoby zmienić. Zatem szkoda, że wszystko postawiono na
„wsadzanie” pieniędzy do kieszeni Polaków, a choćby w części nie przeznaczano na zdrowie, edukację i
sprawy społeczne. Widocznie politycy policzyli, że – dla dobra partii – korzystniejszy jest taki
transfer finansowy, że to przełoży się na głosy w kolejnych wyborach. Mamy więc z jednej strony
500+, a z drugiej dramatycznie dynamicznie zwiększające się zadłużenie szpitali i porównywalne w
liczbach bez waloryzacji wydatki na zdrowie. Więc jeszcze raz szkoda, że
poprawa sytuacji gospodarczej w Polsce od 2014 roku i duża dynamika wzrostu zatrudnienia i tym samym
wpływów podatkowych szczególnie po 2015 r., nie przełożyły się na istotny wzrost finansowania
wydatków zdrowotnych. W 2019 r. dynamika koniunktury i dochodów budżetowych
zaczęła, szczególnie w czwartym kwartale, zmniejszać się i już przed COVID-19 wiadomo było, że
nadchodzi trudny czas. Mówię o tym nie tylko po to, by przypomnieć, ale i ostrzec przed tym, co
nadchodzi – przed spadkiem zatrudnienia w gospodarce, zmniejszeniem się płac i wpływów podatków, co
przełożyło się na mniejsze dochody Narodowego Funduszu Zdrowia i samorządów w 2020 i przełoży się
również w 2021 r.
Panie Premierze, od listopada 2015 roku nie ma już Pana w polityce, ale
jest Pan w dalszym ciągu członkiem PSL. Pewnie Panu przykro, że partia sondażowo nie ma się
najlepiej. Mało tego, w ostatnich wyborach parlamentarnych rolnicy pomogli wygrać
PiS. To prawda, że rolnicy zaufali PiS nie tylko w sferze obrony przed
ideologią gender i LGBT, ale także w sferze tego, co się będzie działo z rolnictwem. Bo już wtedy
odczuwano rosnące ceny żywności i energii, i jednocześnie wyjątkowo niskie ceny skupu. Do tego
załamanie w wołowinie i w mięsie wieprzowym. Przebudzenie nastąpiło po ustawie
o ochronie zwierząt. To był impuls do niezadowolenia i buntu. Polska wieś i rolnicy zauważyli, że
dali się oszukać Jarosławowi Kaczyńskiemu i jego zapleczu medialnemu. Ale raz zdradzeni nie zapomną
mu wyborczego kłamstwa. Sytuacja w rolnictwie jest dramatyczna. Wystarczy
popatrzeć na realną siłę nabywczą emerytury rolniczej. Sprawą kluczową jest to, że w wyniku wzrostu
kosztów między polem a stołem mamy dramatyczny spadek udziału rolnika w chlebie, który konsumujemy i
dramatyczny wzrost cen tego chleba dla tych, którzy go spożywają.
Czy w sytuacji
postępującego kryzysu gospodarczego widzi Pan jakieś światełko w tunelu?
Po pierwsze – gdyby w prezydenckiej kampanii wyborczej było więcej o gospodarce, a nie tylko o
propagandzie i sporze ideowym, to może padłyby racjonalne odpowiedzi na pytania dotyczące
gospodarki. W efekcie, nie mamy zweryfikowanego stanu gospodarki, bo nie potrafiliśmy zrobić audytu
tego co dobre i złe. Po drugie – tarcze wygasają, pieniądze się kończą,
gospodarka cały czas w rygorystycznym lockdownie więc fundamentalne pozostaje pytanie: na ile i jak
szybko wejdą unijne miliardy z Funduszu Odbudowy. Jeśli szybko nie wejdą, ze
względu na kontrowersje w tej sprawie w Zjednoczonej Prawicy, to lawina upadłości, wchodzenia w
restrukturyzację i redukcji miejsc pracy dopiero nas czeka.
Brzmi to niezbyt
optymistycznie. Więc wróćmy jeszcze do Pańskiej aktywności politycznej. Polityka
męczy? Mnie męczyła psychicznie i fizycznie. W tygodniu się pracowało, a w
sobotę i niedzielę – tyrało. Na przykład w 2015 roku, jako wicepremier i
minister gospodarki wpadłem na genialny pomysł. Żeby sprzedać polskie rzeczy w czasie rosyjskiego
embarga, trzeba było ruszyć tyłek. Głównie do krajów arabskich i centralnej Azji. Wykorzystywałem
fakt, że gdy wyleciało się u nas w piątek wieczorem, to lądowało się u nich w ich „roboczy
poniedziałek”. Po czym z niedzieli na nasz poniedziałek lądowałem w Warszawie. Bardzo często
zdarzało się, że żona przywoziła mi do ministerstwa świeże koszule, bo z tych wyjazdów nie trafiałem
już nawet do domu. Jechałem prosto do biura. Byłem tym wszystkim tak
wyeksploatowany, że w domu tylko milczałem. Swoje zdanie na konkretne tematy wyrażałem oczami. Po
prostu – nie miałem siły na więcej. To co Pan robił z czasem, gdy już się z tej
polityki wyzwolił. Po zakończeniu funkcji prezesa i stanowisk rządowych
wicepremiera i ministra gospodarki najpierw zresetowałem mózg, następnie wysypiałem się przez
miesiąc, a później ułożyłem plan. Uznałem, że skoro będąc w rządzie organizowałem misje gospodarcze
na Wschód, to szkoda byłoby marnować kontakty, które zyskałem i nie wykorzystać tego potencjału
wiedzy i umiejętności po to, by wprowadzić polskie produkty rolne do Azji.
Krótko mówiąc,
zamienił Pan politykę na biznes i został prezesem Izby Przemysłowo-Handlowej
Polska-Azja. Tak. To nowy rozdział mojego życia.
I coraz lepiej wiem, że w tej działalności też mogę dla Polski i Polaków zrobić coś dobrego. Każdy
więc nowy kontrakt, każdy nowy rynek czy znaleziony partner to także moja – nie tylko biznesowa –
satysfakcja.
Ta odpowiedź przypomina mi przesłanie Witosa: Nie ma sprawy ważniejszej niż
Polska. Nieskromnie przyznam, że jestem wierny temu przesłaniu i
towarzyszyło mi zawsze w polityce i dalej będzie w biznesie, póki zdrowia starczy.
Panie
Premierze, wygląda Pan, jak przysłowiowy zdrowy rydz więc jeszcze długo Pan ten biznes pociągnie.
Przy okazji, skoro już o grzybach mowa – czy zbiera je Pan dalej? Powszechnie wiadomo, że jest Pan
zapalonym grzybiarzem. Czekam tylko na sezon, by wczesnym rankiem ruszyć
do lasu i cieszyć się obfitymi zbiorami. Bywa, że i po 300 sztuk ląduje w koszu. A mój rekord
pochodzi z 2014 roku. W przeciągu dwóch dni zebrałem 64 kilogramy prawdziwków. To spory wysiłek, ale
i świetny relaks. Poza tym zaopatrzenie dla rodziny, sąsiadów i pracowników, bo większość grzybów
rozdaję. A po relaksie praca.
Teraz pewnie wygląda inaczej, zarówno ze względu na zakres, jak i na
pandemię? To prawda. I dlatego ostatnio brakuje mi fizycznego kontaktu
z ludźmi. Ale poza tym dalej jestem pracoholikiem, choć ostatnio zwolniłem i pracuję już tylko
12-14 godzin dziennie. Polega na tym, że stale korzystam z kilkudziesięciu portali. Zaczynam
dzień od analizy – jeśli interesuje mnie rynek zbóż, to sprawdzam giełdę w Chicago, jeśli
transport – to indeks szanghajski. Jest tego trochę. Później wchodzę w bardziej szczegółowe
portale, których jest 40. Najciekawsze linki sobie zachowuję i wracam do nich, kiedy nie
pracuję, najczęściej w sobotę. Bo teraz w soboty i niedziele bywam w domu. Wówczas czytam i
przy okazji zapisuję sobie najciekawsze rzeczy. Do tego dochodzą jeszcze
telekonferencje – w zeszłym roku zrobiłem 74 wielkie telekonferencje z Azją – Twitter,
spotkania na Zoomie, wywiady.
Dużo tego, jak na jedną osobę. A czym się dokładnie zajmuje
Izba Przemysłowo-Handlowa Polska-Azja? Działalność naszej izby jest bardzo
rozległa. W hasłowym skrócie, to otwieranie drzwi na Bliski Wschód i Azję. Sprowadza się do
nawiązywania i utrzymywania kontaktu, uczymy kultury biznesu, pośredniczymy. Na przykład ambasada
indonezyjska sygnalizuje, że przyjeżdża ważny polityk albo przedsiębiorca, od razu wchodzimy do
akcji. Bo na tym to wszystko polega. Wymaga czasu, kultury, cierpliwości. I co ważne, nasza siła i
skuteczność bierze się też z wykorzystania diaspory azjatyckiej czy arabskiej w Polsce. Na czele
sekcji narodowych stoją polscy Chińczycy, Wietnamczycy, Arabowie, Koreańczycy, Nepalczycy i tak
dalej. Ci, którzy zaufali Polsce i Polska im zaufała, często nie tylko przyjęła ale i wykształciła,
dała nowe szanse: męża, żonę, pracę. Ci wspaniali ambasadorowie naszych wzajemnych relacji tworzą
także wielką szanse dla polskiej przedsiębiorczości.
Z przyjemnością konstatuję, że z
Pańskiej wypowiedzi wybrzmiewa nasze redakcyjne motto: Żeby działanie miało sens, jeszcze i to –
potrzeba uznania drugiego człowieka. Polityka gospodarcza bez
dostrzegania dzisiaj emocji, które są po stronie człowieka, już przegrywa. Dlatego te relacje, to
pozytywne nastawienie do otoczenia jest jak nigdy dotąd potrzebne. Szczególnie kiedy prowadzimy
działalność gospodarczą z coraz bardziej odległymi rynkami. Kiedy ten świat
na tyle przyspieszył, że często nie mamy czasu nie tylko dla partnera w biznesie, ale nawet coraz
mniej tego czasu mamy dla siebie – dobrze, by choć na chwilę się zatrzymać i przemyśleć swój biznes,
swoje relacje. Dlatego tak ważne jest, żeby umacniać i budować prestiż i mieć świadomość, że nie
zbuduje się własnego autorytetu, jeśli nie buduje się autorytetu partnera. Że nie ma drugiej udanej
transakcji, jeśli w pierwszej nasz partner nie miał satysfakcji. Że nie ma dzisiaj biznesu na
odległość, jeśli nie potrafimy zaufać, jeśli nie potrafimy zagwarantować nie tylko przepływu
pieniądza, nie tylko transakcji od strony finansowej, ale także tego, że będziemy mieli poprzez tego
partnera dodatkowy udział w sukcesie na jego własnym rynku. Dlatego nie
zawłaszczajmy czyjegoś sukcesu, ale uczmy się dzielić sukcesem, a porażka niech tylko będzie nasza.
I to w pierwszej kolejności kieruję do polityków, do tych, którzy odpowiadają za otoczenie polskiej
przedsiębiorczości. A tego typu przedsięwzięcia, które podjął „Prestiż” –
nagradzanie, wskazywanie dobrych postaw, produktów, ludzi, przedsiębiorstw – w imieniu całego rządu,
a szczególnie kierownictwa i pracowników mojego resortu szczególnie wspierałem. Bo to był obszar
szczególnego partnerstwa, za który jestem panie redaktorze bardzo wdzięczny, bo w ten sposób
mogliśmy upowszechniać wagę ważnych istotnych elementów, które tworzą naszą przedsiębiorczość
lepszą.
Miło to słyszeć, tym bardziej, że Pańscy następcy już tak nie uważali – odmówili
patronatu temu przedsięwzięciu. Panie Premierze a teraz, już na
zakończenie, zdradzę jeszcze powody dla których poprosiłem Pana o rozmowę. Otóż, poza wdzięcznością
– że pomimo pandemii znalazł Pan czas na spotkanie i podzielił się swoimi opiniami i doświadczeniem
polityczno-gospodarczym, że patronował Pan naszej nagrodzie, że nominowanym i laureatom czynił honor
wręczając swoje listy gratulacyjne i statuetki naszej RENOMY oraz wypowiadał niezwykle budujące dla
nas wszystkich słowa – są jeszcze w tym miesiącu (marcu) dwie okoliczności dla których tą rozmową
chcemy Panu podziękować za współpracę, honor i zaszczyt bycia z nami. Otóż, jest to 75. wydanie
magazynu „Prestiż - relacje gospodarcze” i Pańskie zaledwie 61. urodziny. A więc i z tej okazji
życzymy Panu dużo dobrego zdrowia, satysfakcji i wytrwałości w dalszej owocnej pracy dla Polski i
polskiej gospodarki. Ramka Izba
Przemysłowo-Handlowa Polska-Azja (w skrócie: Izba Polska-Azja) powstała w kwietniu 2016 roku z
inicjatywy polskich przedsiębiorców. Misją Izby jest efektywne kojarzenie popytu i podaży dzięki
tworzeniu warunków dla rozwoju działalności inwestycyjnej na rynkach wschodnich. Izba skupia zarówno
małe firmy, jak i spółki akcyjne zainteresowane rozwojem we współpracy z zagranicznymi partnerami
biznesowymi, poszerzeniem swojej sieci kontaktów oraz dostępem do najświeższych informacji
dotyczących istotnych wydarzeń zarówno w Polsce, jak i na świecie. Dzięki szerokiej sieci kontaktów
oraz bogatemu doświadczeniu swoich członków Izba jest atrakcyjnym partnerem biznesowym oraz stanowi
wartość dodaną dla każdego podmiotu zainteresowanego rozwinięciem swojej działalności na obcych
rynkach, a także wypromowaniem swojej firmy w międzynarodowym środowisku biznesowym. Oprócz
działalności doradczej Izba organizuje wydarzenia związane z promocją polskich firm za granicą,
takie jak misje gospodarcze, konferencje, spotkania B2B. Podpisy pod
zdjęcia:Janusz Piechociński - Wicepremier, Minister Gospodarki w latach 2012-2015.
Aktualnie pełni funkcję Prezesa Izby Handlowo-Przemysłowej Polska-Azja oraz doradza zarządom spółek
giełdowych w Polsce. Podczas swojej kadencji uczestniczył w spotkaniach na najwyższym szczeblu z
przedstawicielami ponad 120 państw, aktywnie promując polską gospodarkę i jej produkty, a także
zachęcając do inwestycji w Polsce. Z wykształcenia ekonomista, po SGH, tamże również wykładowca,
posiada wieloletnie doświadczenie z zakresu analiz ekonomicznych oraz wspierania inwestycji.
Zorganizował i przewodniczył licznym misjom biznesowym, których celem było zacieśnianie kontaktów
gospodarczych między Polską a jej partnerami biznesowymi. 1. Forum Biznesowe
Polska-Tajlandia. W spotkaniu wzięła udział premier Królestwa Tajlandii Yingluck Shinawatra oraz
wicepremier, minister gospodarki Janusz Piechociński. 2. Wicepremier, minister gospodarki Janusz
Piechociński i szef Rady Bezpieczeństwa Narodowego Zjednoczonych Emiratów Arabskich Azza Pin Zayed
Al Nahyan (z prawej) 3. Spotkanie z Premierem Japonii Panem Shinzō Abe w ramach misji
gospodarczej do Japonii. Fot. Archiwum - Ministerstwo Gospodarki Janusz Piechociński w
2015 r. na okładce tygodnika POLITYKA, jako zwycięzca rankingu na najbardziej pracowitego posła i
zarazem ciekawego komentatora politycznego. 1. Wicepremier, minister gospodarki Janusz
Piechociński w towarzystwie prezes UPRP dr Alicji Adamczak wręcza prof. Mirosławowi Wendekerowi
statuetkę laureata Nagrody Prestiżu RENOMA 2014 w kategorii Wynalazca. 2. Janusz Piechociński z
zebranymi grzybami. Fot. Archiwum dodano: 2021-03-08 08:00:00
|