Chcesz otrzymywać najnowsze wiadomości
Wydarzenia
Jacek Karpiński – stracona szansa

Wspomnienie o człowieku, dzięki któremu mogliśmy zostać
światowym liderem w nowych technologiach



Minął rok od śmierci Jacka Karpińskiego. Był jednym z najwybitniejszych elektroników i informatyków w Polsce i na świecie. Wiele z jego pionierskich wynalazków daleko wyprzedzało swymi parametrami ówczesne ko
nstrukcje krajowe i większość zagranicznych. Dzisiaj pamięć o nim zanika. Stąd to osobiste wspomnienie, jako hołd dla niezwykłego człowieka i genialnego konstruktora. Szkoda, że jego talent został zmarnowany. Jego minikomputer K-202 mógł być standardem informatycznym. A on, Polak, bardziej cenny niż Bill Gates i Steve Jobs razem wzięci. Mówiąc cenny mam na myśli najcenniejsze marki świata, których ci dwaj są twórcami. Wartość Apple Steve Jobsa to dzisiaj 153,3 mld dol., Microsoft Billa Gatesa ­– 78,2 mld dol. Google warte jest 111,5 mld dol., a IBM 100,9 mld. dol. Niestety Jacek Karpiński za swe dokonania, które wyprzedzały te firmy i dawały Polsce pierwszeństwo w nowych technologiach na świecie, był znienawidzony przez krajowych mocodawców i pozbawiony pracy. Umarł w biedzie.


Młodszy o pokolenie, poznałem Jacka Karpińskiego w 1975 roku. Mimo przewagi wieku i dokonań nie stwarzał dystansu. Pozostał w mojej pamięci jako skromny, niezwykle serdeczny i otwarty człowiek. Szczególnie na młodych.
    Podczas spotkań w jego domu, wówczas wynajmowanym w Międzylesiu, młodych zawsze było pełno. Także studentów, którzy zazwyczaj mozolnie skupieni w jego pracowni rozwiązywali tylko sobie znane problemy. 
    Karpiński nie zajmował się tylko elektroniką i informatyką. Również zaprojektował swój przyszły dom w Aninie. W sąsiedztwie domu przyjaciela z młodości, wybitnego dyrygenta światowej sławy Jerzego Semkowa. Karpiński też kochał muzykę, nawet – jak mówił – chciał być kompozytorem. Poza tym pasjonował się wspinaczką górską oraz żeglarstwem. Nawet pomagałem mu przy rekonstrukcji starego katamarana.
    Znaliśmy się krótko, gdyż ciągle rzucane mu wówczas kłody pod nogi sprawiły, że miał już dosyć walki z zawiścią i brutalną niechęcią władzy. Najpierw wyjechał na Mazury, by hodować świnie, a potem za granicę.
    A po powrocie jakoś ciągle nie było sposobności by znajomość odnowić. Choć miałem już na to plan. Chciałem mianowicie poświęcić cały numer „Prestiżu” nowym technologiom, z Jackiem Karpińskim w roli głównej.
    Niestety, nie zdążyłem. To krótkie wspomnienie traktuję więc po czasie jako pamięć i hołd złożone niezwykłemu i genialnemu człowiekowi.

Dygresja

Na początek mała dygresja. Otóż dzisiaj niewielu wie, że Jacek Karpiński stworzył w 1970 roku minikomputer szybszy niż wprowadzony dziesięć lat później IBM PC. Na dowód, podczas rocznej dyskusji internetowej (kwiecień 2008 – kwiecień 2009 roku), młodzi internauci spierali się o życie i działalność Jacka Karpińskiego. Jedni uważali je za fałsz i nieprawdę, inni potwierdzali i uzasadniali autentyczność.
     Padł nawet zakład o skrzynkę wódki, że to nieprawda. Przegrany napisał później na blogu (pisownia oryginalna): Historia życia Jacka Karpińskiego jest barwna: alpinizm, AK, MIT, super – komputer. Musisz przyznać, że trudno w nią uwierzyć… Jednak podanie jednej nie prawdziwej informacji w takim życiorysie – stawia znak zapytania przy całej postaci. (Chodzi o informację w Wikipedi - JB) Nie mogłem uwierzyć w 8MB – dlatego nie uwierzyłem w cały barwny życiorys. Tak samo, gdyby ktoś powiedział mi że Napoleon do Moskwy przyjechał czołgiem nie uwierzył bym w całą historię Napoleona. Sprawę 8MB udało się wyjaśnić. Nie ma czołgu. Jest wybitne osiągnięcie. Odnośnie domu i notatki policyjnej. Otrzymałem wyjaśnienie, że właścicielem domu była córka Jacka Karpińskiego – dlatego notatka policji mówiła o dwóch kobietach. Wiadro wódki przegrałem i bardzo się z tego cieszę. Wyśle je do Jacka Karpińskiego wraz z przeprosinami. Przepraszam za oskarżenia.
    Później jeszcze dodał, że stosując się do prośby Jacka Karpińskiego zamienił wódkę na spirytus.

Mały Powstaniec

Jacek Karpiński urodził się w 1927 roku w Turynie. Tam, bo rodzice byli alpinistami i bardzo chcieli by urodził się pod Mont Blanc.
    W dwa lata po wybuchu wojny, zawyżył swój wiek i jako 14-latek wstąpił do Szarych Szeregów. Służył w Małym Sabotażu, potem w Grupach Szturmowych, w końcu zajmował się sabotażem i dywersją w batalionie „Zośka”, w którym dowodził pierwszą sekcją. Drugą – jego słynny przyjaciel Kamil Baczyński.    
    Za swą działalność trzykrotnie został odznaczony Krzyżem Walecznych. Niestety, w pierwszym dniu Powstania Warszawskiego dostał postrzał w kręgosłup. Był sparaliżowany. Ewakuowano go z Warszawy. Żmudna rehabilitacja i uczenie się chodzić od nowa. Ale już w rok później, w 1945 roku w Zakopanem, silna wola i determinacja sprawiły, że w górach odrzucił najpierw jedną, potem drugą laskę. Wprawdzie już zawsze utykał, ale chodził bez lasek, z kulą w kręgosłupie.

Edukacja i pierwsze kłopoty

Maturę zrobił w Radomsku. Dwuletni program przerobił w ciagu roku i zdał na samych piątkach. Potem elektronika na politechnikach w Łodzi i Warszawie. Miał fenomenalną pamięć, stąd, jak sam mówił – wcale nie musiał się uczyć do egzaminów.
    Po studiach dostał nakaz zatrudnienia w Centralnym Laboratorium Polskiego Radia. Niestety, od razu okazało się, że jego przeszłość akowca czyni z niego szpiega  i wroga ludu – więc wyrzucono go z pracy. Z dwóch kolejnych również. I tak miał szczęście, że nie trafił do więzienia, jak inni byli akowcy.

Niezwykły talent

Odżył dopiero po trzech latach w Instytucie Podstawowych Problemów Techniki PAN, gdzie w 1957 r. skonstruował swoją pierwszą maszynę AAH, do prognozowania pogody. Dwa lata później AKAT-1, pierwszy na świecie tranzystorowy analizator równań różniczkowych. 
    Wtedy też Polska Akademia Nauk zgłosiła jego kandydaturę do konkursu UNESCO dla młodych naukowców. W 1960 roku Jacek wygrał jedno z sześciu stypendiów na dwustu kandydatów i został nagrodzony dwuletnimi studiami na Harvardzie i w najsłynniejszej uczelni technicznej świata – MIT.
    Amerykanie proponowali Karpińskiemu pozostanie na swoich uczelniach. Proponowano mu nawet stworzenie własnego instytutu. Pracę proponował również IBM. On wybrał Polskę, uważał, że tak jest uczciwie.

Genialny konstruktor

Po powrocie ze Stanów w Instytucie Automatyki PAN stworzył w 1964 r. Perceptron, uczącą się maszynę opartą na sieciach neuronowych, która rozpoznawała otoczenie za pomocą kamery. Była to jedna z dwóch takich sieci na świecie. I też pierwsze zawiści i świństwa przełożonych. W efekcie zmiana pracy.
    W 1965 roku, już w Instytucie Fizyki Doświadczalnej UW, Karpiński w ciągu trzech tygodni zaprojektował i stworzył skaner fotografii wraz z komputerem KAR-65. Maszyna analizowała zdjęcia zderzeń cząstek elementarnych i miała moc obliczeniową 100 tysięcy operacji na sekundę. Była dwukrotnie szybsza niż stosowane wtedy komputery ODRA i 30 razy tańsza.
    W roku 1971 Karpiński wystawił na Targach Poznańskich swój największy wynalazek. Minikomputer K-202. Wykonywał milion operacji na sekundę i jako pierwszy na świecie wykorzystywał adresowanie stronicowe. Powszechnie stosowane do dzisiaj. Szkoda, że tego nie opatentował. Pomysł Karpińskiego pozwalał na zwiększenie ilości dostępnej pamięci. K-202 był szybszy niż wyprodukowane 10 lat później komputery IBM PC. Nikt nie wierzył, że taka konstrukcja jest możliwa do zrealizowania. Specjalna komisja ustaliła, że to utopia i księżycowa konstrukcja.

Koniec marzeń o sukcesie

W PRL nie doceniono wynalazku. Mimo wszystko wyprodukowano 30 sztuk minikomputerów i Karpińskiego odsunięto od kierowania Zakładem Mikrokomputerów w zakładach MERA. 200 czekających na wyprodukowanie kolejnych komputerów zniszczono, Karpińskiego wyrzucono z pracy i zakazano budowy komputerów. Wprawdzie pozwolono mu wykładać w Instytucie Przemysłu Budowlanego Politechniki Warszawskiej, ale nie w jego specjalności. Zakazano też wyjazdu do pracy w USA.

Ratowanie wynalazku

Wprawdzie próbowano ratować wynalazek i marginalizowanie Karpińskiego, niestety bezskutecznie. Największymi sprzymierzeńcami byli Stefan Bratkowski – dziennikarz, Franciszek Szlachcic – minister spraw wewnętrznych, Roman Bratny – literat i Zbigniew Brzeziński. Na przykład Bratny w swojej powieści z kluczem „Lot ku ziemi”, dyrektora MERY Huka, niszczącego Karpińskiego, bezpardonowo zamienił na Łomota. A Brzeziński, jako doradca ds. bezpieczeństwa prezydenta Cartera, będącego z wizytą w Polsce w 1977 r., wsparł Karpińskiego poprzez zaproszonie na spotkanie z polskimi oficjelami. Licząc, że skruszeją, bo ówczesny premier Jaroszewicz osobiście zabronił wydać mu paszport.

Pogodzony z porażką
      
W 1978 roku Jacek Karpiński poddał się głupocie mocodawców i zajął się hodowlą świń i drobiu pod Olsztynem. W 1980 r. po wybuchu „Solidarności” znalazł go tam znajomy reporter Polskiej Kroniki Filmowej. Po wypowiedzi – że woli prawdziwe świnie, od tych ludzkich – zrobił się wokół Karpińskiego szum medialny. Bez korzystnych rezultatów.        
    W konkursie na dyrektora MERY, mimo że dostał 90 proc. głosów, Ministerstwo Przemysłu nie zaakceptowało wyboru. Dostał wprawdzie inną propozycję, ale na nią z kolei nie wyraziło zgody KC. Zaproponowali niższe stanowisko, ale na to nie zgodził się Karpiński. W efekcie znowu ruszyła przeciwko niemu nagonka. Rozgoryczony postanowił wyjechać za granicę.
 
Emigrant

W 1981 roku pozwolono Karpińskiemu wyjechać do Szwajcarii. Dwa lata pracował u Stefana Kudelskiego, znanego konstruktora polskiego pochodzenia, którego profesjonalne analogowe magnetofony Nagra wykorzystywała nawet NASA.
    Potem założył własny biznes i opracował kolejny wynalazek – cyfrowy i analogowy synchronizator dźwięku (robot sterowany głosem) i ręczny skaner Pen-Reader (czytnik pisma ręcznego), który wyprzedzał japońskie konstrukcje o przeszło półtora roku. Niestety, nieporozumienie ze wspólnikiem sprawiło, że nim zaczęli produkować, już zabrakło pieniędzy na rozwój. 
 
Powrót do kraju

Wrócił do kraju w 1990 roku. Został doradcą ministra finansów ds. informatyki – Balcerowicza i Olechowskiego. Potem sam chciał rozpocząć produkcję Pen-Readerów. Na co wziął kredyt z BRE Banku pod zastaw swego domu w Aninie.
    Niestety, bank odmówił wypłacenia drugiej z trzech transzy kredytu, twierdząc, że dom był tylko na pierwszą. W rezultacie Karpiński nie uruchomił produkcji. Został bez pieniędzy i ze spłatą kredytu.  
    Żeby się ratować zaprojektował jeszcze miniaturową kasę fiskalną. Też nic z tego nie wyszło, bo kooperanci (Libella i Apator) oszukali Karpińskiego. W efekcie został bez pieniędzy, z długami i bez dachu nad głową. Czyli z niczym, bo Pen-Readera też nie zdążył opatentować. Za to bank szybko zlicytował nieuruchomioną fabryczkę, a potem za bezcen sprzedał dom na licytacji.

Życiowa dewiza

Dla magazynu informatycznego CRN Karpiński powiedział: – Moja dewiza jest prosta: martwię się, jeśli mogę coś w mojej sytuacji zmienić. Jeśli nic nie mogę zrobić, przestaję się martwić. Jeśli nic nie mogę poradzić na świństwo, po co miałbym jeszcze sam się zadręczać? 
    I się nie zadręczał. Jako potencjalny miliarder, który w Polsce stracił wszystko, powrócił do Szwajcarii. Tam wraz z synem, w pół roku, zaprojektował specjalistyczny skaner do sprawdzania ksiąg rachunkowych. Po czym szybko wrócił, bo Polskę miłował nade wszystko. Zamieszkał we Wrocławiu, w małej kawalerce, gdzie schorowany zmarł w wieku 83 lat.

Stracone szanse

Gdyby Jacek Karpiński podczas studiów w USA skorzystał z propozycji i został tam na stałe, byłby bardzo bogaty i dzisiaj obok Gatesa i Jobsa wymieniany jako największy z twórców nowych technologii. Zamiast szykan w kraju i życia w biedzie.
    Gdyby nie zawiść i konformistyczna postawa władz PRL Jacek Karpiński byłby bogaty, a Polska liderem w rozwoju nowych technologii.
    Gdyby BRE Bank działał doradczo i strategicznie, i nie wstrzymał kredytu na produkcję Pen-Readerów sam zarobiłby krocie, a nie za bezcen pozbawił Karpińskiego środków do życia i dachu nad głową. 
    Gdyby, o czym niewielu zapewne wie, opracowana już w 1989 r. przez Jacka Karpińskiego konstrukcja operatorskiej centrali telefonicznej opartej o zmodyfikowany komputer PC znalazła zrozumienie, byłby pionierem Internetu. Jego wykorzystanie protokołów, na których zbudowano Internet do zwykłej telekomunikacji wyprzedzało komercyjne wdrożenia o 10 lat. 
    Zresztą Internet mógł się narodzić w PRL jeszcze wcześniej. W latach 70. Gdy polscy informatycy pracowali nad systemem PESEL (część z nich pracowała z Jackiem Karpińskim). Stworzyli wtedy sieć komputerową z dostępem z dowolnego miejsca na ziemi.  Niestety, nikt tego nie opatentował. A Amerykanie, choć myślą techniczną nie byli lepsi od Polaków, swoją sieć potrafili zamienić na Internet.

Co pozostało po Karpińskim

Niektórych pamięć o genialnym konstruktorze i wynalazcy. Zmarnowane szanse na przodowanie Polski w nowych technologiach. Mogiła na cmentarzu kalwińskim w Warszawie.
    Ale również, co najważniejsze, szansa na to, że jego śladem pójdą młodzi. Choćby ci z Technikum nr 1 w Piekarach Śląskich, które jako jedyne w Polsce nosi imię Jacka Karpińskiego. Tam pierwsze zawodowe szlify nabierają przyszli informatycy i elektronicy. Sami wybrali Jacka Karpińskiego na swego patrona. 

W hołdzie Geniuszowi
Jerzy Byra 


Na zdjęciach:
1. Komputer K-202 z peryferiami w Muzeum Techniki w Warszawie. Fot. Wikipedia
2. Jacek Karpiński w pracowni. Fot. Grzegorz Rogiński

   



dodano: 2012-01-10 19:46:05